E,
tam - o szpitalnych znajomościach opowiem , kiedy indziej.
Przypomniałam
sobie kilka dowcipnych sytuacji „nadmorskich”, będąc w
Sopocie, bo tam najczęściej rezydowałam.
Jak
co roku – wyjechałam, już jako nowo upieczona emerytka (przeszłam
na zasłużony wypoczynek w wieku 50 lat, kiedy to można było
uskutecznić , mając 30 lat stażu pracy i ,co najmniej, 3 grupę
inwalidzką).
Czym
prędzej skorzystałam z tego przywileju, bo, prawdę mówiąc nie
przepadałam za ostatnio sprawowaną funkcją administracyjną i , z
lubością, myślałam o wolności i niezawisłości, bo je ceniłam
ponad wszystko.
Otóż,
jak na ogół się zdarzało, zatrzymałam się u Mary (właściwie
Chmury, bo ją tak nazywaliśmy i będę ją w dalszych opowieściach
tak mianować).
Ona
była jeszcze w „kwiecie” wieku, nie tylko kalendarzowo, ale do
emerytury miała kupę lat, bowiem nie podlegała, jak ja –
możliwości skorzystania z przywileju - wcześniejszej emerytury. A
więc ona chodziła do pracy, a ja odpoczywałam lub składałam
wizyty jej licznym krewnym.
Tym
razem doszedł do mojej świadomości fakt, że mimo wielu pobytów
w tej uroczej miejscowości – nie odbyłam wizyty na Westerplatte.
Wszak to historyczne miejsce, bronione przez polskich żołnierzy do
utraty niemal wszystkich żołnierzy przed atakiem statku szkolnego
Schleswig-Holstein w czasie napaści na tę wyspę, która , de
facto, rozpoczęła II wojnę światową.
Wyspy
broniła jednostka polskich żołnierzy pod dowództwem mjra Henryka
Sucharskiego (po jego śmierci – kpt Fr. Dąbrowskiego od 1-7
września 1939 r.).
Był
to dzień wolny od pracy, ale Chmura nie chciała wyruszyć ze mną
na planowaną wycieczkę, bo Westerplatte odwiedzała kilkakrotnie i
wolała pozostać w domu.
Wybrałam
się więc sama na przystań pasażerską w Gdańsku, skąd
wypływały statki wycieczkowe na wyspę. Kupiłam bilet i stanęłam
na końcu dość sporej kolejki podążającej na stojący u nabrzeża
statek. Wreszcie, przeszłam przez trap i , nie bacząc na
wycieczkowiczów przede mną wstępujących na pokład – skręciłam
na lewo i ,widząc sporo wolnych miejsc, usiadłam na samym
przodzie, oczekując na rozpoczęcie rejsu.
Jakież
było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że siedzę samiuteńka
na pustym pokładzie, a właściwy statek , płynący na Westerplatte
– odpływa sobie, beze mnie. Bo co się okazało ?
Mianowicie,
u nabrzeża stały , w dwuszeregu, dwa statki. Przechodziło się
przez
pierwszy (gdzie ja rozsiadłam się wygodnie), by dostać się na
drugi, który był właściwym przewoźnikiem.
Pasażerowie
na tym właściwym „korabie” - machali do mnie rękami, a ja
rozbawiona,
takim obrotem sprawy, uśmiałam się , ze swojej głupoty, setnie.
Nie
zamierzałam już oczekiwać na następny rejs i uciekłam, czym
prędzej z tego pustego pokładu, by nie wzbudzać sensacji.
Pamiętam
zdziwioną minę kumpeli, kiedy zamiast być obecną na wycieczce –
zjawiłam się przed jej obliczem – rozbawiona przeżytą sytuacją,
którą – rzecz jasna – opowiedziałam jej ze szczegółami.
Niestety,
nie miałam już nigdy możliwości odwiedzenia tej, jakże
interesującej ze strony historycznej wyspy, w której poległo tylu
bohaterskich żołnierzy polskich, broniących jej do ostatniej
kropli krwi.

Wiem ,oczywiście o operacji Piotra ,młody jest ,a medycyna stoi na wysokim poziomie ,wyjdzie z tego .Nie martw się na zapas. Za kilka dni coś napisze na blogu ,zobaczysz.
OdpowiedzUsuńJa miałam podobny przypadek ,jak ta przygoda ,którą opisujesz powyżej. Tylko to było w Chorwacji i zamiast wejsc na swój stateczek ,na którym miał byc poiłek ,pycha ,bo rybka smażona ,świeżo złowiona i sałatki i winko. I juz podnosiłam widelec do ust ,a tu na mnie machają z brzegu moi wczasowicze z grupy ,że to nie ten statek .Szkoda ,bo zjadłabym i tu i tu.
Na Westerplatte byłam oczywiście .Jakżeby inaczej.
Nie gramy nic nowego ,ale to dobrze ,ten repertuar ,który jest ,dobrze się sprzedaje ,a i nie trzeba chodzić często na próby,ja teraz na to nie mam czasu ,bo sesja egzaminacyjna się zaczyna i muszę przygotowywać testy i pytania i dać do zatwierdzenia stojącym wyżej stopniem naukowym.
Wiele ludzi mi napisało ,że wierzą w krakowski czakram .Ciekawe...coś w tym jest.
Pozdrowienia i bużka .
Różnie to bywa, szczególnie teraz. Wcale szpitale nie są dobrze wyposażone, a lekarze, co lepsi - wyjeżdżają i pozostają stażyści i niekoniecznie dobrzy operatorzy. Więc ryzyko zawsze istnieje. Jak sobie pomyślę, że ludzie normalnie pracują, mają kilka zaj
OdpowiedzUsuńęć i , na dodatek, dom - to trochę mi przykro, że to wszystko jest już za mną i że już nigdy nie będzie "normalnie". Wszyscy się dziwią, że tu izoluję się od ludzi, że unikam kontaktów i że jest mi z tym dobrze (myślą, że udaję). A jest. Miałam tyle przeżyć, że nie tęsknię za towarzystwem, brak mi czasem pogaduszek z inteligentnymi ludźmi, ale nic poza tym. Serdecznie pozdrawiam.
Nawet jak śmiesznie to patriotycznie u Ciebie ,Gabriello.Westerplatte to piękna karta naszej historii.
OdpowiedzUsuńJa byłam tam kilkakrotnie.Szkoda ,że po tej niefortunnej przygodzie nie miałaś więcej okazji zobaczenia tego miejsca.
A co Ty będziesz robić z taka ilościa ksiązek ? Nawiązujac do korespondencji. A może zacznij sprzedawac na allegro? Na pewno obniża cenę ,ale książki powinny się sprzedawać. Nie możesz być stratna.
Zdrówka ,zdrówka ,zdrówka ..reszta musi się ułożyć. Helena
Gabi ,zaglądnij sobie na blog Piotra ,już jest w domu i wszystko poszło dobrze.
OdpowiedzUsuńNie miałem okazji być na Westerplatte, choć jeśli nadarzy się możliwość chętnie z niej skorzystam. Do tej pory z historycznych wycieczek największe wrażenie zrobił na mnie były obóz koncentracyjny w Oświęcimiu. Tego co tam można zobaczyć nie da się nijak opisać, Śmierć wyzierała z każdego miejsca, ale musi być takie miejsce, by przypominać kolejnym pokoleniom o tych strasznych latach, aby nic podobnego nie miało miejsca już nigdy i nigdzie.
OdpowiedzUsuńDzięki za pamięć o mojej osobie, widziałem po komentarzach u Livii, że się martwisz. Już wszystko jest na dobrej drodze, opatrunek zmieniony, blizna lekko opuchnięta tylko. To dopiero kurczę tyle leżeć z takim gardłem bolącym. Mi jakoś lepiej jak siedzę czy chodzę nawet.
Pozdrawiam!