Nie będę pisać chronologicznie, a w zależności od sytuacji, która mi się przypomni, bo chronologię zachowałam w wydanej książce "Gabriela" (wydawnictwo KryWaj w Koszalinie i tylko tam do nabycia przez internet).
Teraz przyszło mi na myśl kilka pobytów w szpitalu, przed i po przejściu na emeryturę . Parę z nich , a jak wspominałam kilkakrotnie , doliczyłam się do 25, wryło mi się w pamięć ze względu na wyjątkową atmosferę, jaka panowała na sali, w której leżałam.
Najczęściej dowoziła mnie karetka pogotowia, bo wzywałam ją w momentach zagrożenia życia, a w każdym razie, miałam takie odczucie, że niebawem przeniosę się na łono Abrahama. A że mieszkałam samotnie, odczucie mogło być całkiem realne. I tak oto znalazłam się, po raz x-ty, w Szpitalu dla Szkół Wyższych, gdzie najczęściej mnie zawożono, ze względu na zatrudnienie na
Politechnice Wrocławskiej i t.zw. rejonizację, do której byłam przypisana.
Mały szpitalik , z 4 salkami, bez aparatury medycznej, tylko z kilkoma mniej skomplikowanymi urządzeniami. Dla szerszej diagnozy - dowożono pacjentów do poszczególnych , specjalistycznych klinik , przychodni itp. Wbrew nazwie - najczęstszymi pacjentami był personel niższych szczebli wszystkich uczelni Wrocławia, mianowicie: administracyjnymi, fizycznymi , technicznymi itp. Tym razem trafiłam na nieco wyższych rangą i stopniem pacjentów ze szkól wyższych. I okazało się, że są nadzwyczaj sympatyczni i kontaktowi. Szybko
porozumiałyśmy się co do zainteresowań nas łączących , a zajmujących nasze wolne godziny po pracy.
Co, kto umiał i na ile byłyśmy w stanie wykonywać ćwiczenia -
jedna, przez drugą dawałyśmy popisy swych umiejętności. Ja
robiłam szpagaty (nieco już fałszowane, bo z braku treningu - nie dociągałam do właściwej pozycji), za co otrzymałam brawa,
sąsiadująca ze mną, inżynier - asystentka na Wydziale Mechaniczny P.Wr. , dość potężnych kształtów - zakładała , bez problemu, obie nogi na szyję - ku ogólnemu podziwowi, a reszta - rozpoczęła przyśpiewki . Początkowo ludowe, po czym przeszły do zapamiętanych z okresu komunizmu pieśni młodzieżowych, ku chwale Stalina i pomniejszawych osiągnięć socjalistycznej rzeczywistości. Darłyśmy się, przerywając, gromkim śmiechem, każdą zwrotkę. Słychać nas było w całym gmachu, ale nikt nie przyszedł, by przerwać nasz , radosny, śpiew i chichoty.
Wydawałoby się, że żadna z nas nie może być chora, bo takie , niecodzienne , zachowania - kompletnie zaprzeczały diagnozom, jakie każda z nas miała przypisane swoim dolegliwościom, przez lekarzy , "dzięki"którym znalazłyśmy się w tym miejscu.
Np. asystentka - niezależnie od dolegliwości fizycznych - miała ciężką psychozę maniakalną i co noc śniły się jej jakieś makabreski, budzące ją, z krzykiem, ze snu. I już rozbudzona - widziała szatana i jakieś piekielne postaci, odczuwając te sceny, jako rzeczywiste. Inna - magister z Uniwersytetu - białaczkę, jeszcze inna - przygotowywana do operacji z racji niewytłumaczalnych bólów żołądka i kilka dodatkowych chorób.
Moich mankamentów zdrowotnych wolę nie wymieniać bo , poza przeogromnym ciśnieniem, chorobą serca itd. co stanowiło zagrożenie życia - zbyt długie wypisy szpitalne nie zachęcają do ich powielania.
Okazuje się jednak, że kiedy jest się w odpowiednim towarzystwie i klimacie - można , choć na chwilę, o wszystkim zapomnieć i ciesząc się wzajemną sympatią - przetrwać najgorsze momenty , jakie każdemu się przytrafiają.
O drugim, ciekawym pobycie, w innym szpitalu napomknę w następnej notce.
Ja szpitali unikam jak zarazy i do tej pory mogę policzyć na palcach JEDNEJ ręki ile razy tam byłam ,wliczajac w to dwa porody.Za to odwiedzającą byłam często ,towarzysząc Obojgu Rodzicom w ich drodze do wieczności. Nie chcę tego wspominać.
OdpowiedzUsuńAle te pobyty moje ,nie licząc porodów ,były w sumie niezłe dzięki właśnie współlokatorkom z sali.
Kiedy miałam bardzo poważną operację ,mój ex pojawił się po 10 dniach i to na kacu!
Ale to zamknięty rozdział.
Moja ostatnia notka tchbnie optymizmem ,którzy moi wirtualni bliscy znajomi zauważyli.I tak jest w istocie.To był dla mnie dobry rok.A samotne powroty z opery ,czy z innego miejsca ,owszem bywają. Więc może napiszę tak ,ja bywam szczęśliwa.I tak jest dobrze.Ale o to by tak było walczyłam przez długie 10 lat.I nie dam sobie tego odebrać .Urabiałam ,oswajałam ,otwierałam człowieka .Zdobyłam jego zaufanie .I miłość.
Liwio,bardzo się cieszę z Twojego szczęścia. Tak rzadko ktoś do niego się przyznaje. Jak gdyby stan takiego ducha był wstydliwy.Wolą psioczyć, pomstować na wszystko, niż przyznać się do powodzenia i szczęścia z tego tytułu. Oby ono nie opuszczało Cię nigdy. Jakie są Twoje artystyczne plany ? Wystawiacie coś nowego ? Ścikam
OdpowiedzUsuńW moim przypadku odnośnie pobytów w szpitalu jest podobnie, jak u Livii można je policzyć na palcach jednej ręki. Bardzo ważne jest to, z kim się w takich miejscach przebywa na sali. Oby tam nie trafiać. Podjęłam ostatnio kolejne kroki dotyczące dbałości o sprawność fizyczną. Wykupiłam kwartalny karnet na pływalnię, z której korzystałam już wcześniej. Raz w tygodniu od razu po pracy 45 min intensywnego pływania. Począwszy od tego weekendu i w każdy kolejny rozpoczęłam bieganie. Do tego dojdą ćwiczenia ogólnorozwojowe dwa razy w tygodniu i jazda na rowerku fitness też dwa razy w tygodniu. Myślę, że na te ćwiczenia spokojnie dam radę wygospodarować po 30 min dziennie tak na początek. Jak to będzie wyglądać w praktyce to się okaże, ale wiem, że ruch jest niezbędny do zachowania sprawności fizycznej, zwłaszcza przy moim siedzącym w większości czasu trybie pracy.
OdpowiedzUsuńI jeszcze odnośnie słów Livii, jak dobrze czytać o przeżywanym właśnie szczęściu drugiego człowieka, oby trwało, aż po kres życia.
Pozdrawiam ciepło :)))