środa, 6 stycznia 2016

SZPITAL

Nie będę pisać chronologicznie, a w zależności od sytuacji, która mi się przypomni, bo chronologię zachowałam w wydanej książce "Gabriela" (wydawnictwo KryWaj w Koszalinie i tylko tam do nabycia przez internet).
Teraz  przyszło  mi na myśl  kilka pobytów  w szpitalu, przed i po przejściu na emeryturę .  Parę  z  nich , a jak wspominałam kilkakrotnie , doliczyłam się do 25, wryło mi się w pamięć ze względu na wyjątkową atmosferę, jaka panowała na sali, w której leżałam. 
Najczęściej dowoziła mnie karetka pogotowia, bo wzywałam ją w momentach zagrożenia życia, a w każdym razie, miałam takie odczucie, że niebawem przeniosę się na łono Abrahama. A że mieszkałam samotnie, odczucie mogło być całkiem realne. I tak oto znalazłam się, po raz x-ty,  w Szpitalu dla Szkół Wyższych, gdzie najczęściej mnie zawożono, ze względu na zatrudnienie na
Politechnice Wrocławskiej i t.zw. rejonizację, do której byłam przypisana.
Mały szpitalik , z 4 salkami, bez  aparatury medycznej, tylko z kilkoma mniej skomplikowanymi urządzeniami. Dla szerszej diagnozy - dowożono pacjentów do poszczególnych , specjalistycznych klinik , przychodni itp. Wbrew  nazwie - najczęstszymi pacjentami był personel  niższych szczebli wszystkich uczelni Wrocławia, mianowicie: administracyjnymi,  fizycznymi , technicznymi  itp.  Tym razem trafiłam na nieco wyższych rangą  i stopniem pacjentów ze szkól wyższych.  I okazało się, że są  nadzwyczaj sympatyczni i kontaktowi. Szybko
porozumiałyśmy się co do zainteresowań nas łączących , a zajmujących nasze wolne godziny po pracy.
Co, kto umiał i na ile byłyśmy w stanie wykonywać ćwiczenia - 
jedna, przez drugą dawałyśmy popisy swych umiejętności. Ja
robiłam szpagaty (nieco już fałszowane, bo z braku treningu - nie dociągałam do właściwej pozycji), za co otrzymałam brawa, 
sąsiadująca ze mną, inżynier - asystentka  na Wydziale Mechaniczny P.Wr.  , dość potężnych kształtów - zakładała , bez problemu,  obie nogi na szyję - ku ogólnemu podziwowi, a reszta - rozpoczęła przyśpiewki .  Początkowo ludowe, po czym przeszły do zapamiętanych z okresu komunizmu pieśni młodzieżowych, ku chwale Stalina i pomniejszawych osiągnięć  socjalistycznej rzeczywistości. Darłyśmy się, przerywając, gromkim śmiechem, każdą zwrotkę. Słychać nas było w całym gmachu, ale nikt nie przyszedł, by przerwać nasz , radosny, śpiew i chichoty.
Wydawałoby się, że  żadna z nas nie może być chora, bo takie , niecodzienne , zachowania - kompletnie zaprzeczały diagnozom, jakie każda z nas miała przypisane swoim dolegliwościom, przez  lekarzy , "dzięki"którym znalazłyśmy się w tym miejscu.
Np. asystentka - niezależnie od dolegliwości fizycznych -  miała ciężką psychozę maniakalną i co noc śniły się jej jakieś makabreski, budzące ją,  z  krzykiem, ze snu.  I już rozbudzona - widziała szatana i jakieś piekielne postaci, odczuwając te sceny, jako rzeczywiste. Inna - magister z Uniwersytetu - białaczkę, jeszcze inna -  przygotowywana do operacji z racji niewytłumaczalnych bólów żołądka i kilka dodatkowych chorób.
  Moich mankamentów zdrowotnych wolę nie  wymieniać  bo , poza  przeogromnym ciśnieniem, chorobą serca itd. co stanowiło zagrożenie życia  -  zbyt długie wypisy szpitalne nie zachęcają do ich powielania.
Okazuje się jednak, że  kiedy jest się w odpowiednim towarzystwie i klimacie - można , choć na chwilę,  o wszystkim zapomnieć i ciesząc się wzajemną sympatią - przetrwać najgorsze momenty , jakie każdemu się przytrafiają.
 O drugim, ciekawym pobycie, w innym szpitalu napomknę w następnej notce. 
 


3 komentarze:

  1. Ja szpitali unikam jak zarazy i do tej pory mogę policzyć na palcach JEDNEJ ręki ile razy tam byłam ,wliczajac w to dwa porody.Za to odwiedzającą byłam często ,towarzysząc Obojgu Rodzicom w ich drodze do wieczności. Nie chcę tego wspominać.
    Ale te pobyty moje ,nie licząc porodów ,były w sumie niezłe dzięki właśnie współlokatorkom z sali.
    Kiedy miałam bardzo poważną operację ,mój ex pojawił się po 10 dniach i to na kacu!
    Ale to zamknięty rozdział.
    Moja ostatnia notka tchbnie optymizmem ,którzy moi wirtualni bliscy znajomi zauważyli.I tak jest w istocie.To był dla mnie dobry rok.A samotne powroty z opery ,czy z innego miejsca ,owszem bywają. Więc może napiszę tak ,ja bywam szczęśliwa.I tak jest dobrze.Ale o to by tak było walczyłam przez długie 10 lat.I nie dam sobie tego odebrać .Urabiałam ,oswajałam ,otwierałam człowieka .Zdobyłam jego zaufanie .I miłość.

    OdpowiedzUsuń
  2. Liwio,bardzo się cieszę z Twojego szczęścia. Tak rzadko ktoś do niego się przyznaje. Jak gdyby stan takiego ducha był wstydliwy.Wolą psioczyć, pomstować na wszystko, niż przyznać się do powodzenia i szczęścia z tego tytułu. Oby ono nie opuszczało Cię nigdy. Jakie są Twoje artystyczne plany ? Wystawiacie coś nowego ? Ścikam

    OdpowiedzUsuń
  3. W moim przypadku odnośnie pobytów w szpitalu jest podobnie, jak u Livii można je policzyć na palcach jednej ręki. Bardzo ważne jest to, z kim się w takich miejscach przebywa na sali. Oby tam nie trafiać. Podjęłam ostatnio kolejne kroki dotyczące dbałości o sprawność fizyczną. Wykupiłam kwartalny karnet na pływalnię, z której korzystałam już wcześniej. Raz w tygodniu od razu po pracy 45 min intensywnego pływania. Począwszy od tego weekendu i w każdy kolejny rozpoczęłam bieganie. Do tego dojdą ćwiczenia ogólnorozwojowe dwa razy w tygodniu i jazda na rowerku fitness też dwa razy w tygodniu. Myślę, że na te ćwiczenia spokojnie dam radę wygospodarować po 30 min dziennie tak na początek. Jak to będzie wyglądać w praktyce to się okaże, ale wiem, że ruch jest niezbędny do zachowania sprawności fizycznej, zwłaszcza przy moim siedzącym w większości czasu trybie pracy.
    I jeszcze odnośnie słów Livii, jak dobrze czytać o przeżywanym właśnie szczęściu drugiego człowieka, oby trwało, aż po kres życia.
    Pozdrawiam ciepło :)))

    OdpowiedzUsuń