czwartek, 19 listopada 2015

NA SWOIM MAJĄTKU

Ten okres mego dzieciństwa zaliczam do najszczęśliwszych. Nie odczuwało się zagrożenia wojną, nie nachodzili nas okupanci – Niemcy. Czuliśmy się bezpieczni i, jak to dzieci, skorzy do zabaw i figli.
Poza obowiązkami, jakimi byliśmy obarczeni – też nie przekraczającymi naszych możliwości fizycznych (mnie i Leszka) – mieliśmy też sporo mniej lub bardziej zaprogramowanych zajęć.
Jedno zadanie, jakie powierzono nam (Żukowi i mnie) do wykonania – to był dowóz do Ginejć, gdzie gospodarstwem zajmowała się najstarsza z rodzeństwa Zosi – woza drabiniastego do zwózki siana i innych płodów rolnych. Dość często wymieniało się potrzebne, a nie będące w posiadaniu którejś z administratorek – przedmioty lub akcesoria do prac polowych . I tym razem Żuk przybył po wóz i konie, zabrał mnie ze sobą, by po dostarczeniu wozu – móc odprowadzić konie z powrotem, wóz pozostawiając, jeszcze na jakiś czas do dyspozycji Wandy.
Jechaliśmy, jak szaleni, bo Żuk poganiał konie, a nadto nie jechał drogą, tylko przez skróty – polami. Zawsze bałam się jego reakcji, bo był nieobliczalny i miał nieprzeciętne pomysły. Kiedy zadanie zostało wykonane i wracaliśmy, wieczorem , z powrotem końmi, na oklep, początkowo jadąc stępa, ale kiedy stawało się coraz ciemniej – Żuk zarządził przyspieszenie tempa. Straszył wilkami i niedźwiedziami , nie bez kozery, bo w borach litewskich nie brakowało ich obecności.
Jechał na koniu, a ja na kobyle, która była, jak to często kobieta, uzależniona od swego partnera i poruszała się dokładnie, jak on. Kiedy on przyspieszał – ona , bez ponaglania przez jeźdźca – ruszała za nim, a jeśli spowalniał bieg – ona nie dawała możliwości, pod żadnym pozorem , go przyspieszyć.
I tak, po pewnym czasie, a do celu naszej podróży pozostało jeszcze kilkanaście kilometrów – pewna część mego ciałka – była tak obolała, że nie mogłam usiedzieć na grzbiecie klaczy. Położyłam się więc na nim i tak jechałam do końca podróży. Żuk na moje nawoływania i prośby kompletnie nie reagował.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce ledwo zeszłam z konia i, płacząc, dotarłam do domu. Kilka dni kuracji polepszyły mój stan zdrowia.
Tamże, w majątku nauczyłam się pływać w Dubysie – rzece, przebiegającej przez majątek (na zdjęciu). „Trenerką” była, oczywiście,
Zosia. Bałam się wody, miałam wrażenie, że w głębi czyhają jakieś stwory, które złapią mnie za nogi i wciągną w głębinę, choć rzeka była płytka i o utracie życia nie mogło być mowy. Wstydziłam się jednak o moich lękach wspominać kuzynce, więc , dzięki jej i mojej determinacji nauczyłam się trochę pływać, a resztki nauki , już stylowej, dopełniłam w późniejszym czasie.
Kiedy nie mieliśmy, z Leszkiem, nic do roboty, „grasowaliśmy” w okolicy, a to podjadając niedojarzałe jabłka i inne owoce (rosły w zagrodzie dla trzody chlewnej, a c. Jula biegała za nami – nie mając nad nami przewagi, ani zdolności wychowawczych, więc stała na przegranej pozycji; a to rzucaliśmy patykami na , tę że ciocię, ze strychu na balkon, na którym siedziała, wielce ciesząc się z jej dezorientacji, skąd one na nią spadały... Była, niestety, obiektem naszych figli i robienia głupich kawałów.
Podglądaliśmy też „amory” Wandzi, przebywającej u nas, w gościnie, ze swoim przyszły mężem. Wydawała nam się bardzo stara (dobiegała trzydziestki) i napawało nas zgorszeniem, kiedy przyłapaliśmy ja na
całowaniu się z narzeczonym.
W czasie I wojny św. część budynku spłonęła, a ojciec odbudowywał go
przez kilka lat. Brakowało też, m.in. toalety i te czynności fizjologiczne trzeba było spełniać na zewnątrz budynku, pod lasem, w budce, do tego celu stworzonej. Leszek był wiecznie podszyty strachem, bardziej nawet, niż ja, i kiedy wybierał się do tego „przybytku” prosił mnie o asystę.
Mówił trochę niewyraźnie: „Kapka (zamiast Gabka), choć (zamiast chodż) ze mną” - wiedziałam już, że oczekuje na moją obecność do czasu....
Czasem go podpuszczałam, nie odzywając się na jego nawoływania w trakcie... Wtedy wychylał się zza drzwi i pokrzykiwał: „Kapka, jesteś??”
Byłam.
O dalszym ciągu opowiem w następnej notce.






3 komentarze:

  1. Kliknęłam na Kresowiankę i zaskoczyło od razu.Tak ,że moze tego się należy trzymać.
    Barzo obrazowo piszesz ,to trochę tak jak w "Szczenięcych latach" Wańkowicza ,tylko ,wiadomo ,dziewczynki delikatniejsze i nie tylko seks im w głowie jak tym wańkowiczowskim podrostkom.Chociaz ,kto wie ,może będzie i o seksie ...?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakoś trafiłam w to miejsce i cieszę się Gabi, że zamieszczasz to uzupełnienie do książki...:)
    U mnie na blogu właśnie zamieściłam kilka zdań na temat "Gabrieli", którą dziś dopiero mogłam doczytać do końca.
    pozdrawiam ciepło Basia czarnawrona12.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Podałam Ci link do bloga Gabi w mailu. Tutaj nie mam możliwości podania go inaczej niż w treści komentarza.

    OdpowiedzUsuń