Dwa
rody – o tym samym nazwisku – pochodzą od jednego protoplasty -
Jana (XIV wiek),
a
moje pokolenie jest już, z kolei, czternaste.
Pierwszy
ród - pochodzi z majątku, którego nazwę wzięto od
noszonego przez nas nazwiska
a
drugi – zwał się Plemborg.
-------------------------
Mój ojciec, także Jan – odziedziczył , ten pierwszy ,
mając 19 lat (1910 rok) – po śmierci swego ojca, również Jana
(żona - Olga Staniewicz ). Dwie jego siostry : Anna i
Melania – jako schedę otrzymały folwarki : Melania
– Weredowo, a Anna – Jasnogórkę.
----------------------------
Plemborscy
zaś: Dziadkowie : Michał Dowgird , (żona Marya Jeleńska z d.
Hirsch).
Ojciec rodu – Tadeusz (geolog, znany na Litwie - polski
malarz ; ( Litwini roszczą do niego prawo) 1852-1919, ożeniony z
Kazimierą Korybut-Daszkiewcz wydali na świat czworo
swego
potomstwa:
Adama,
Tadeusza, Michała, Witolda (na przestrzeni lat
1886-1901).
Najmłodszym
był Witold, z którym w czasie II w. św. mieszkaliśmy, jakiś
czas, razem.
--------------------------
Oba
majątki ze sobą sąsiadowały. W ogóle, całe skupisko sporych
majątków,na Żmudzi,szlachty polskiej było blisko siebie
usytuowane i często , wzajemnie się , odwiedzane.
Z plemborskich: Adam – ożenił się z daleko spokrewnioną
Melanią (siostrą mego ojca),
Tadeusz – zmarł w wieku 24 lat –
nie znam przyczyny śmierci,
Michał – miał córkę, z służącą,
zatrudnioną w majątku, (do której przyznał
się tuż przed swoja
śmiercią),
Witold – ożenił się z Genowefą z
Raczkowskich (siostra Mietka) o
kilkanaście lat od
siebie starszą osobą.
----------------------------
Adam
z Melanią mieli czworo dzieci: Wandę, Adama,
Zofię i Jerzego (na przestrzeni 1911-1917)
Witold
z Genowefą dwoje dzieci: Kazimierza i Leszka.
(na przestrzeni 1928-1931)
------------------------------
Z
pierwszego majątku: mój Ojciec – ożenił się z
węgierską diwą operetkową – Olgą Feher
moją Mamą.
Mieli
dwoje dzieci: Eleonorę (1929 r.)
Gabrielę(mnie – 1932 r)
---------------------------------
Adam
(plemborski) zmarł w 1919 r., wracając z I w.św. na Litwę na
granicy Rumuńskiej
na tyfus,pozostawiając żonę. Melanię właściwie, b
środków do życia.
Stąd , mój ojciec dawał im możność przebywania u
siebie , w majątku , będących
na jego utrzymaniu.
Potem, każdy z nich chwalił się, że mieszkał w
swoim majątku, co mnie,
początkowo
śmieszyło, ale potem mocno
irytowało. Nie potrafili przyznać się do faktycznych
zasług ojca wobec nich i
przeinaczali fakty na swoją korzyść, pomijając mnie
i siostrę do schedy po naszym,
rodzonym, ojcu.
Melania – zmarła po II w.św. po powrocie
do Polski w 1945 (opisałam wypadek w „Gabrieli”)
Witold
– zmarł w latach 60-tych (aktor, reżyser, artysta)
Genowefa
– żona , chora na serce – zmarła ok. roku 1935, pozostawiając
mężowi na wychowaniu dwoje dzieci na wychowaniu .
--------------------------------------------Dwa
rody – o tym samym nazwisku – pochodzą od jednego protoplasty -
Jana (XIV wiek),
a moje pokolenie
jest już, z kolei, czternaste.
Pierwszy ród -
pochodzi z majątku, którego nazwę wzięto od noszonego przez
nas nazwiska
a drugi – zwał
się Plemborg.
-------------------------
Mój ojciec,
także Jan – odziedziczył , ten pierwszy , mając 19 lat
(1910 rok) – po śmierci swego ojca, również Jana (żona - Olga
Staniewicz ). Dwie jego siostry : Anna i Melania –
jako schedę otrzymały folwarki : Melania – Weredowo, a
Anna – Jasnogórkę.
----------------------------
Plemborscy zaś:
Dziadkowie : Michał Dowgird , (żona Marya Jeleńska z d. Hirsch).
Ojciec rodu –
Tadeusz (geolog, znany na Litwie - polski malarz ; ( Litwini
roszczą do niego prawo) 1852-1919, ożeniony z Kazimierą
Korybut-Daszkiewcz wydali na świat czworo
swego potomstwa:
Adama,
Tadeusza, Michała, Witolda (na przestrzeni lat
1886-1901).
Najmłodszym był
Witold, z którym w czasie II w. św. mieszkaliśmy, jakiś czas,
razem.
--------------------------
Oba majątki ze sobą
sąsiadowały. W ogóle, całe skupisko sporych majątków,na
Żmudzi,szlachty polskiej było blisko siebie usytuowane i często
, wzajemnie się , odwiedzane.
Z plemborskich:
Adam – ożenił się z daleko spokrewnioną Melanią (siostrą mego
ojca),
Tadeusz – zmarł w wieku 24 lat – nie znam przyczyny
śmierci,
Michał – miał córkę, z służącą, zatrudnioną w
majątku, (do której przyznał
się tuż przed swoja śmiercią),
Witold – ożenił się z Genowefą z Raczkowskich
(siostra Mietka) o
kilkanaście lat od siebie starszą osobą.
----------------------------
Adam z
Melanią mieli czworo dzieci: Wandę, Adama,
Zofię i Jerzego (na przestrzeni 1911-1917)
Witold z
Genowefą dwoje dzieci: Kazimierza i Leszka.
(na przestrzeni 1928-1931)
------------------------------
Z pierwszego
majątku: mój Ojciec – ożenił się z węgierską
diwą operetkową – Olgą Feher
moją Mamą.
Mieli dwoje dzieci:
Eleonorę (1929 r.)
Gabrielę(mnie – 1932 r)
---------------------------------
Adam (plemborski)
zmarł w 1919 r., wracając z I w.św. na Litwę na granicy
Rumuńskiej
na
tyfus,pozostawiając żonę. Melanię właściwie, b środków do
życia.
Stąd ,
mój ojciec dawał im możność przebywania u siebie , w majątku ,
będących
na jego
utrzymaniu.
Potem,
każdy z nich chwalił się, że mieszkał w swoim majątku,
co mnie, początkowo
śmieszyło, ale potem mocno irytowało. Nie potrafili
przyznać się do faktycznych
zasług ojca wobec nich i przeinaczali fakty na swoją
korzyść, pomijając mnie
i siostrę do schedy po naszym, rodzonym, ojcu.
Melania – zmarła po II w.św. po powrocie do Polski w 1945
(opisałam wypadek w „Gabrieli”)
Witold – zmarł w
latach 60-tych (aktor, reżyser, artysta)
Genowefa – żona ,
chora na serce – zmarła ok. roku 1935, pozostawiając mężowi na
wychowaniu dwoje dzieci na wychowaniu .
--------------------------------------------
Jan, mój ojciec
zmarł w czasie wojny w Warszawie w 1943 roku
Olga – Mama w
1959 w Wałbrzychu.
Eleonora –
siostra w 1989 r. w Warszawie.
Kolej na mnie.
Kiedy ? Sądzę, że ...pewnie niebawem.
O ile wiem – oba
rody były, na początku, ze sobą skłócone.
Ja, jako najstarsza
z rodu Jana – także; o powodach pisałam w poprzedniej notce.
Czwórka mego
kuzynostwa:
Wanda – ukończyła
germanistykę i wykładała w szkole język niemiecki;
Adam (Dziutek ) -
był lekarzem-chirurgiem (przez lata dyrektorem Szpitala
Wojewódzkiego w
Białymstoku
Zofia - ukończyła
przedwojenny CIF (Centralny Instytut Fizyczny – obecnie AWF);
wieloletnia
wykładowczyni na WSWF, a potem AWF
Jerzy - był
ekonomistą (koszykarzem YMCA – najlepszy w Polsce zawodnik; potem
trenerem
kadry
polskich koszykarek).
O nich opowiadam w
książce p.t. Gabriela i będę do nich wracać na tym blogu.
W razie trudności
z rozpoznawaniem osób , które będę opisywać – proszę sięgać
do tej strony po
informacje.
Jan, mój ojciec zmarł w czasie wojny w Warszawie w 1943 roku
Olga – Mama w 1959 w Wałbrzychu.
Eleonora – siostra w 1989 r. w Warszawie.
Kolej na mnie. Kiedy ? Sądzę, że ...pewnie niebawem.
O
ile wiem – oba rody były, na początku, ze sobą skłócone.
Ja,
jako najstarsza z rodu Jana – także; o powodach pisałam w
poprzedniej notce.
Czwórka
mego kuzynostwa:
Wanda
– ukończyła germanistykę i wykładała w szkole język
niemiecki;
Adam
(Dziutek ) - był lekarzem-chirurgiem (przez lata dyrektorem
Szpitala Wojewódzkiego w
Białymstoku
Zofia
- ukończyła przedwojenny CIF (Centralny Instytut Fizyczny –
obecnie AWF); wieloletnia
wykładowczyni na WSWF, a potem AWF
Jerzy
- był ekonomistą (koszykarzem YMCA – najlepszy w Polsce
zawodnik; potem trenerem
kadry polskich koszykarek).
O
nich opowiadam w książce p.t. Gabriela i będę do nich wracać na
tym blogu.
W razie trudności z rozpoznawaniem osób , które będę opisywać
– proszę sięgać
do
tej strony po informacje
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przez pomyłkę skasowałam ten fragment i musiałam gdzieś wkleić.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------.
Zosia, chcąc nam sprawić frajdę, zarządziła , którejś niedzieli, wypad, z końmi i furą, na grzybobranie. Co prawda, grzybów było na Litwie wszędzie w bród, ale Zosia miała jakieś tajemne miejsce, do którego chętnie wracała. Tam grzyby można było, wręcz, kosić. Prawdziwki i rydze. Właściwie, tylko te dwa gatunki tam się jadało. Najlepsze, najsmaczniejsze, najtrwalsze. Tak więc Zosia, powożąc, przejechała rzeczkę , Dubysę i po ok. pół godzinie dotarliśmy na miejsce. Urokliwe, zaiste. Rożnorodność drzew, polana, a na niej grzyby, grzyby, a dalej - kwieciste łąki.
Nie zdążyliśmy się rozłożyć z kocem, wiktuałami itp., kiedy ujrzeliśmy z dala nadciągające chmury. Ciężkie, czarne - nie rokujące niczego dobrego. Tam, burze były straszne ! Bałam się ich okrutnie i nawet będąc w domu - kryłam się gdzieś w kącie lub nakrywałam głowę poduszką, by jak najmniej słyszeć trzasku piorunów i ponurych grzmotów, rozlegających się, echem, po całej okolicy. Brrr !
Niestety, musieliśmy natychmiast stamtąd uciekać, bo byliśmy w wielkim niebezpieczeństwie. Zocha popędzała konie, ale na nic to się nie zdało, bo ulewa nas dopadła, a żeby ustrzec się piorunów - musieliśmy zejść z fury i biec, obok Zosi, starającej się nas osłaniać swoją szeroką peleryną. A obok nas trzask , trzask ! Koszmar. Umierałam ze strachu. Najgorszy był powrotny przejazd przez rzekę. Wiadomo, iż pioruny lubią wbijać się w wodę i tu nie było inaczej. Cudem, przebrnęliśmy i tę przeszkodę. Kiedy zmoknięta do suchej nitki, mimo prób osłaniania nas przez Zochę - dotarliśmy do domu nie posiadałam się ze szczęścia, iż uszliśmy, z tej niefortunnej eskapady, żywi.
Nigdy potem nie zdarzyło mi się zetknąć się z burzą na otwartej przestrzeni. A co dopiero taką, na jaką mieliśmy nieszczęście natrafić w moim, podszytym strachem, dzieciństwie. Ale też - do tej pory - nie pozbyłam się lęku przed burzami.
Zosia jawiła nam się bohaterką na wiele lat , bo też bardzo dzielnie i odpowiedzialnie zachowała się w tej sytuacji. Zresztą, co do odwagi - nie brakowało jej w żadnej okoliczności, których w czasie wojny nie brakowało.
Mieliśmy także w swoim otoczeniu małego ratlerka. Nie żadnego brytana , strzegącego domostwa i posesji, ale małego, czarnego ratlerka, trzęsącego się niemal bez przerwy, jak galareta.
Bardzo chciałam go sobie zaskarbić, ale, to draństwo, ani myślało mnie polubić . Nazywała się Pupka i uznawała tylko jednoosobowe zwierzchnictwo. Początkowo była to c. Mela (mama Zosi), ale oddała ją , na zawsze, Zosi, bo w czasie niemieckiej okupacji nie mogła się nią zajmować, a w majątku nikomu miała nie zawadzać. Lecz , przemyśle i złośliwe to zwierzątko, napadało na każdego, kto tylko, poza Zosią, był w jej pobliżu. Mężczyzn łapała za spodnie i, warcząc, tarmosiła je na wszystkie strony, a nas, dzieci, gryzła w pięty.
Kiedy Zośka zajmowała się swoimi sprawami - Pupka była cicha i pokorna, ale ciężko przestraszona jej nieobecnością. Wystarczyło , że wkroczyła, by , ujadając wniebogłosy - dopaść któregoś z nas. Pewnego razu Zocha wybyła poza teren majątku i nie było jej kilka dni. Przyczaiłam się, by ją ułaskawić. Dawała się brać na ręce, tylko się kuliła, co oznaczało, że się boi, ale nie wyrywała się i nie warczała. Obcałowywałam jej pyszczek i myśłałam, że jest już moja, kiedy drugiego dnia nie wytrzymała mego molestowania i ugryzła mnie w nos ! Miałam sporą szramę , a gdy Zocha wróciła z wojaży i zobaczyła moją ranę, pytając, gdzie się tak urządziłam - nie przyznałam się do odwetu Pupki.
Wiele lat potem, tuż po wojnie i osiedleniu się w Polsce, gdy Zosia zamieszkała we Wrocławiu, a ja poszłam ją po raz pierwszy, odwiedzić - Pupka jeszcze żyła. I, wyobraźcie sobie, że poznała mnie i tak się ucieszyła na mój widok, że.... posiusiała się z radości. Taka miła, acz spóźniona niespodzianka.
Okoliczni robotnicy rolni, bywało, że nas zapraszali na przyjęcia z jakiejś okazji lub bez. Najczęściej na zeppeliny (cepeliny) - z tartych kartofli - kształtem podobne do tych pojazdów powietrznych. Nadziewane były mięsem lub serem, mocno okraszone słoninką i podlane śmietaną. Teraz powiedziano by, że bomba kaloryczna. Mimo tłustego jedzenia, nikt nie był z nas otyły. Najważniejsze bowiem nie mieszać węglowodanów z tłuszczem, choć nikt na takie drobiazgi nie zwracał uwagi. "Modne" były placki i inne ziemniaczane cuda niewidy .Tyle, że ja wówczas wszystkiego, co produkowało się z tartych ziemniaków - fizycznie nie znosiłam. Po prostu, robiło mi się niedobrze, a że stanowiły one specjały kuchni litewskiej - nie śmiałam o tym wspomnieć. Zatem , kiedy przychodził taki moment i padało zaproszenie "na smaczne cepeliny, panienki" przeżywałam męki Tantala, a może i bardziej wyrafinowane. Kiedy już przyszło do konsumpcji - jeden kawałek żułam w nieskończoność i tylko dziw bierze, że nikt nie zorientował się jak i co cierpię.' Teraz, z rozkoszą, zjadłabym którekolwiek z dań, oby nie jeść tutejszych obiadów, mogących konkurować z najgorszą garkuchnią świata. Między innymi dlatego, że zmieniłam poczucie smaku i polubiłam wyroby z tartych ziemniaków. Lecz dziś trudno ich uświadczyć, choć coś podobnego , bywa, że "produkują".
Rejon rosieńki
Rejon rosieński Raseinių rajono - rejon w centralnej Litwie w okręgu kowieńskim na ziemiach Żmudzi.
Miasteczka w rejonie: Ariogala i Raseiniai
Większe miejscowości: - Betygala , Girkalnis , Lyduvėnai , Nemakščiai , Viduklė, Žaiginys oraZ, Viduklė - Girkalnis- Nemakščiai -Szydłowie -Norgėla - Paliepiai- Depths
Miasteczka w rejonie: Ariogala i Raseiniai
Większe miejscowości: - Betygala , Girkalnis , Lyduvėnai , Nemakščiai , Viduklė, Žaiginys oraZ, Viduklė - Girkalnis- Nemakščiai -Szydłowie -Norgėla - Paliepiai- Depths
Rosienie
Rosienie
połozone sa w Dolinie Dubisy Pierwsze wzmianki pochodzą z 1253 .
Prawa miejskie nadano Rosieniom w XVI w a od XIV do XVIII były
tradycyjnym miejscem zjazdów szlachty żmudzkiej. W centrum miasta jest
pomnik Żmudzina z 1934 r - symbol siły, uporu i niezależności. W 1421
powstała tu pierwsza parafia .
W miejscu świątyni ufundowanej w 1416 r. przez Księcia Witolda stoi kościół Wniebowzięcia NMP a obok kościoła stoi renesansowy budynek klasztorny z 1645 r.. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz