Okazało
się później, że Rosienie zostały doszczętnie zniszczone, że
nie pozostał na nim kamień na kamieniu. I, cudem, z tych ruin
ocalały dwie moje ciotki, ukrywające się w jakimś bunkrze przez
niemal dwa tygodnie: Ania (siostra ojca) i Jula – Rosjanka, która
pozostała już do końca życia – pod jej opieką. Nie wiem,
gdzie się przemieściły, bo nie przypominam sobie ich obecności w
Kownie.
My
natomiast, z siostrą i Mamą – przetrwałyśmy Niemców, z różnymi
perypetiami , mieszkając wespół z wujkiem Witoldem (plemborskim) i
jego dwoma synami – Żuczkiem i Leszkiem. Moja siostra i Żuk –
uważali Leszka i mnie za smarkaczy, choć niewiele odbiegaliśmy od
siebie wiekiem i tak się zachowywali – traktując nas z góry i
nie dopuszczając do swego towarzystwa.
Tymczasem
to my, byliśmy angażowani do specjalnych „poruczeń” i my
narażaliśmy życie, będąc łącznikami AK. Oni w tych akcjach
nie uczestniczyli, bo byli zbyt „dorośli” i mogli być przez
patrole niemieckie, a potem sowieckie kontrolowani, czego nie
dopuszczali się wobec dzieci (miałam 11-12 lat, Leszek 14), bo do
głowy im nie przyszło, że mogą być do takich celów werbowani.
Dyspozytorką
naszych wypadów była Zosia (ta, administrująca naszym majątkiem),
u której , czasem, w drodze wyjątku, miałam przyjemność
przebywać. Pozostawałam u niej nieraz kilka dni, nie na dłużej ,
bo była zbyt zajęta, by dłużej mną się zajmować.
Kiedyś,
będąc sama, bo Zosia gdzieś wybyła, z nudów, zaczęłam
przeglądać jej szkatułki , stojące na toaletce. Nie miała
żadnych drogich precjozów, lecz zwykłe ozdóbki. W nich właśnie
wypatrzyłam korale, zrobione z pestek ogórków. Były ładne,
estetyczne i nie wiem, co mnie podkusiło, by jedną pestkę
spróbować... „ Smaczne”- pomyślałam i zabrałam się do ich
pałaszowania. Zjadłam co do jednej. Pod koniec zamiast korali,
zwisała smętna resztka czegoś … do niczego nie podobnego, a już
na pewno nie do korali.
W
tym dniu, po powrocie, Zosia nie zorientowała w spustoszeniu, jaki
poczyniłam . Niebawem jednak wyszło szydło z worka !
Awantura
była straszna ! Że to pamiątka, że zniweczyłam jej najdroższą,
otrzymaną od jakiejś bardzo dla niej bliskiej osoby, że co ja
sobie myślałam !!
Sęk
w tym, że w ogóle nie myślałam, konsumując owe smaczne pestki.
Była
na mnie zła na tyle, że przestała zapraszać do siebie, a ja
poczułam się okrutną grzesznicą , sama sobie nie mogącą darować
straszliwego przewinienia.
Front
się zmienił , przyszła bolszewia, a Mama straciwszy posadę w
Metropolu – największej restauracji w Kownie, dostała
zatrudnienie, czy też sama otworzyła kafejkę w ogrodzie
zoologicznym . Miałam świetne fotki z tamtego okresu, które gdzieś
się zawieruszyły, czy też ktoś je przywłaszczył (była moda na
zabieranie co ciekawszych zdjęć sobie nawzajem). Zatrudnione były
dwie kelnerki – Litwinki, jedna – o nieprzeciętnej urodzie, w
którą wgapiałam się pełna zachwytu. Bywałam tam często, w
każdej wolnej chwili i obchodziłam ZOO po kilka razy z rzędu.
Pamiętam brunatnego niedźwiedzia, zamkniętego w małej klatce,
mocno nadszarpniętego czasem, który okaleczył pewnego liliputa –
częstego gościa tego ogrodu. Podawał mu jedzenie przez kraty, a
miś capnął go łapą tak, że zdarł mięśnie aż do kości.
Straszne było to widowisko, zapamiętane aż do dziś.
Ogród
nie miał wielu mieszkańców, bo też nie był wielki.
Kiedy
po wojnie, w latach 80-tych udało mi się pojechać do Kowna , na
zaproszenie kuzynki – Wandy – pierwsze kroki, skierowałam do
ogrodu zoologicznego. Jaki mi się wydał ubogi, jaki zaniedbany.
Kawiarenki ani śladu.
A
klatka niedźwiedzia wydała mi się mniejsza, niż ją zapamiętałam.
W
ogóle przygnębiające wrażenie robiła nawet stolica. Wszystko mi
się zdawało mało atrakcyjne, łącznie z Metropolem, będącym
nadal wizytówką miasta. Obicia foteli, siedzeń pozostały w
niezmienionej od lat tapicerce.
Większość
późniejszych przeżyć zawarłam w „Gabrieli”, więc nie chcę
się powtarzać.
Dalsze
opowieści przeniosę już do Polski powojennej.
Zgłaszam się! Jestem uciekinierką z Interii. Cieszę się, że Cię znalazłam. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWitaj!!! Cieszę się że Cię "znalazłem" (przy Twojej pomocy) ja też jestem od 2013 na blogspocie, uciekłem z Interii bo tam nie chciałem kłamać a nie mogłem nie pisać o wylocie do Stanów i tak tu utknąłem i piszę lub wstawiam fotografię. Zapraszam do oglądania Waszyngtonu i McLean kwiecień, maj i kawałek czerwca 2015' Pozdrawiam Zbyszek!
OdpowiedzUsuńJestem ,jestem ,tylko czas mnie goni ....napiszę .
OdpowiedzUsuń