sobota, 28 listopada 2015

MARSZRUTA DO KOWNA


Okazało się później, że Rosienie zostały doszczętnie zniszczone, że nie pozostał na nim kamień na kamieniu. I, cudem, z tych ruin ocalały dwie moje ciotki, ukrywające się w jakimś bunkrze przez niemal dwa tygodnie: Ania (siostra ojca) i Jula – Rosjanka, która pozostała już do końca życia – pod jej opieką. Nie wiem, gdzie się przemieściły, bo nie przypominam sobie ich obecności w Kownie.
My natomiast, z siostrą i Mamą – przetrwałyśmy Niemców, z różnymi perypetiami , mieszkając wespół z wujkiem Witoldem (plemborskim) i jego dwoma synami – Żuczkiem i Leszkiem. Moja siostra i Żuk – uważali Leszka i mnie za smarkaczy, choć niewiele odbiegaliśmy od siebie wiekiem i tak się zachowywali – traktując nas z góry i nie dopuszczając do swego towarzystwa.
Tymczasem to my, byliśmy angażowani do specjalnych „poruczeń” i my narażaliśmy życie, będąc łącznikami AK. Oni w tych akcjach nie uczestniczyli, bo byli zbyt „dorośli” i mogli być przez patrole niemieckie, a potem sowieckie kontrolowani, czego nie dopuszczali się wobec dzieci (miałam 11-12 lat, Leszek 14), bo do głowy im nie przyszło, że mogą być do takich celów werbowani.
Dyspozytorką naszych wypadów była Zosia (ta, administrująca naszym majątkiem), u której , czasem, w drodze wyjątku, miałam przyjemność przebywać. Pozostawałam u niej nieraz kilka dni, nie na dłużej , bo była zbyt zajęta, by dłużej mną się zajmować.
Kiedyś, będąc sama, bo Zosia gdzieś wybyła, z nudów, zaczęłam przeglądać jej szkatułki , stojące na toaletce. Nie miała żadnych drogich precjozów, lecz zwykłe ozdóbki. W nich właśnie wypatrzyłam korale, zrobione z pestek ogórków. Były ładne, estetyczne i nie wiem, co mnie podkusiło, by jedną pestkę spróbować... „ Smaczne”- pomyślałam i zabrałam się do ich pałaszowania. Zjadłam co do jednej. Pod koniec zamiast korali, zwisała smętna resztka czegoś … do niczego nie podobnego, a już na pewno nie do korali.
W tym dniu, po powrocie, Zosia nie zorientowała w spustoszeniu, jaki poczyniłam . Niebawem jednak wyszło szydło z worka !
Awantura była straszna ! Że to pamiątka, że zniweczyłam jej najdroższą, otrzymaną od jakiejś bardzo dla niej bliskiej osoby, że co ja sobie myślałam !!
Sęk w tym, że w ogóle nie myślałam, konsumując owe smaczne pestki.
Była na mnie zła na tyle, że przestała zapraszać do siebie, a ja poczułam się okrutną grzesznicą , sama sobie nie mogącą darować straszliwego przewinienia.
Front się zmienił , przyszła bolszewia, a Mama straciwszy posadę w Metropolu – największej restauracji w Kownie, dostała zatrudnienie, czy też sama otworzyła kafejkę w ogrodzie zoologicznym . Miałam świetne fotki z tamtego okresu, które gdzieś się zawieruszyły, czy też ktoś je przywłaszczył (była moda na zabieranie co ciekawszych zdjęć sobie nawzajem). Zatrudnione były dwie kelnerki – Litwinki, jedna – o nieprzeciętnej urodzie, w którą wgapiałam się pełna zachwytu. Bywałam tam często, w każdej wolnej chwili i obchodziłam ZOO po kilka razy z rzędu. Pamiętam brunatnego niedźwiedzia, zamkniętego w małej klatce, mocno nadszarpniętego czasem, który okaleczył pewnego liliputa – częstego gościa tego ogrodu. Podawał mu jedzenie przez kraty, a miś capnął go łapą tak, że zdarł mięśnie aż do kości. Straszne było to widowisko, zapamiętane aż do dziś.
Ogród nie miał wielu mieszkańców, bo też nie był wielki.
Kiedy po wojnie, w latach 80-tych udało mi się pojechać do Kowna , na zaproszenie kuzynki – Wandy – pierwsze kroki, skierowałam do ogrodu zoologicznego. Jaki mi się wydał ubogi, jaki zaniedbany. Kawiarenki ani śladu.
A klatka niedźwiedzia wydała mi się mniejsza, niż ją zapamiętałam.
W ogóle przygnębiające wrażenie robiła nawet stolica. Wszystko mi się zdawało mało atrakcyjne, łącznie z Metropolem, będącym nadal wizytówką miasta. Obicia foteli, siedzeń pozostały w niezmienionej od lat tapicerce.
Większość późniejszych przeżyć zawarłam w „Gabrieli”, więc nie chcę się powtarzać.
Dalsze opowieści przeniosę już do Polski powojennej.

3 komentarze:

  1. Zgłaszam się! Jestem uciekinierką z Interii. Cieszę się, że Cię znalazłam. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj!!! Cieszę się że Cię "znalazłem" (przy Twojej pomocy) ja też jestem od 2013 na blogspocie, uciekłem z Interii bo tam nie chciałem kłamać a nie mogłem nie pisać o wylocie do Stanów i tak tu utknąłem i piszę lub wstawiam fotografię. Zapraszam do oglądania Waszyngtonu i McLean kwiecień, maj i kawałek czerwca 2015' Pozdrawiam Zbyszek!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem ,jestem ,tylko czas mnie goni ....napiszę .

    OdpowiedzUsuń