Dotarłyśmy do
lasku, w którym, okazało się, że tkwią zamaskowane działa
niemieckie i w tym samym momencie nastąpił atak samolotów
radzieckich.
Jak wyszłyśmy stamtąd
żywe ? Po prostu – zrządzenie losu. Opis w książce.
Cały czas biegnąc,
na chwilę odpoczywając – dotarłyśmy do pierwszych zabudowań,
gdzie gospodyni dała nam schronienie, możność ogarnięcia się ,
umycia i posiłek. Dobrzy ludzie bywają na świecie. Można ich
napotkać w chwilach ogólnego zagrożenia. Wtedy się konsolidują
i potrafią pomóc.
Tak też było w tym
przypadku. Przenocowałyśmy na ziemi, bo kobiecina nie miała posłań
i następnego dnia wyruszyłyśmy w dalszą drogę. Panna Kazia
odeszła. Poprosiła o zwolnienie z jej dotychczasowych obowiązków,
bo mając w pobliżu swoja rodzinę - zechciała do niej powrócić.
W „Gabrieli”
pominęłam szczegół napotkania na naszym szlaku do Kowna
opuszczony obóz. Czy to był obóz koncentracyjny, czy obóz pracy
– nie wiem. Raczej ten drugi, bo na Litwie koncentracyjnych raczej
nie było. Nie zdążyli założyć Niemcy, a Sowieci wywozili
potencjalnych więźniów w głąb Rosji, albo rozstrzeliwali. Wiem
natomiast , że w jednej chwili – po wkroczeniu do domu, gdzie już
nikogo nie było – obsiadło nas mrowie...pcheł. Nogi zostały
nimi całkowicie pokryte i, gdybyśmy pozostały nieco dłużej –
wyssałyby z nas całą krew.
Krzycząc i strącając
te paskudne insekty, żrące nas niemiłosiernie – uciekłyśmy
czym prędzej, by nie zostać żywcem przez nich pożartymi. Nie
słyszałam o takiej śmierci, ale niechybnie nas ona czekała. Istna
makabra !
Dalej szłyśmy
przed siebie, wypatrując chat, do których mogłybyśmy zapukać i
poprosić o odpoczynek.
Pierwsze napotkane
gospodarstwo było spore, a gospodarze przyjaźnie do nas nastawieni.
Tak, jak i poprzedni – nakarmili, popytali dokąd zmierzamy i
wskazali stodołę jako miejsce noclegu.
Sianko było pachnące,
my – okrutnie zmęczone, więc zasnęłyśmy w mig. W nocy
usłyszałyśmy pukanie do wrót stodoły i nawoływanie po
niemiecku: :Frau Baronin , Frau Baronin !” Okazało się, że to
żołnierz niemiecki – nie mam pojęcia skąd się wziął, ale
stał tam, trzymając w ręku gęś i wręczając ją Mamie, coś do
niej zagadywał. Tę zagadkę nie zdołałam rozwiązać i nie wiem,
jakim cudem, skąd ten Niemiec wiedział o pochodzeniu Mamy i
naszych potrzebach ?
Nie wiem też co z tą
gęsią Mama zrobiła i czy miałyśmy szansę ją zjeść ?
Najlepszym dowodem jest fakt, że to Człowiek stanowi o sobie, a nie
nacja i cokolwiek jeszcze innego.
Dalej szłyśmy
najczęściej pieszo, ale miałyśmy też szczęście napotkać
ludzi jadących powozami, a raz nawet ciężarówką, którzy zabrali
naszą czeredkę, podwożąc szmat drogi w kierunku celu, do którego
tak desperacko dążyłyśmy.
Nie wiem ile dni ,
tygodni wędrowałyśmy, by wreszcie dojść do Kowna. Teraz wydawał
się nam rajem , doścignionym, i tylko trzeba było w nim się
urządzić, zaadaptować.
Mama tym wszystkim się
zajęła i otrzymałyśmy w piętrowym domu, kamienicy -strychowe
mieszkanko jednopokojowe. Nie pamiętam, czy była tam kuchnia, czy
tylko wnęka, ale najważniejsze, że miałyśmy dach nad głową, a
Mama pracę w największej restauracji kowieńskiej – Metropolu.
Gabi ,coś nie tak u Ciebie .Pod poprzednią notką umieściłam 2 komentarze ,pokazało się ,że ukaże się po zatwierdzeniu ,czyli rozumiałam ,że to Ty miałaś zatwierdzić. I nie ma ich !!! co jest ?
OdpowiedzUsuńNo co jest do jasnej ciasnej!!!
OdpowiedzUsuńChyba już będzie dobrze. Było zastrzeżone moderowanie, a ja nie wiedziałam o co chodzi. Teraz uwolniłam je i chyba komentarze będą wchodzi
OdpowiedzUsuńGabi, Joli chyba nie chodziło o to, że książka jest napisana trudnym językiem. Tylko o to, że informacje w książce zawarte dotyczące ówczesnych czasów są trudne w odbiorze, bo przecież żyć wówczas łatwo nie było. Wg mnie o to chodziło Joli. Pozdrawiam czwartkowo :)
OdpowiedzUsuńNo wreszcie masz po ludzku ,bez kombinacji zatwierdzania! Ciekawie piszesz ,ale to już chyba wiesz. I z poczuciem humoru ,a to jest rzecz bezcenna .Łatwiej napisać tragedię niż komedię.
OdpowiedzUsuńCodziennie tu zaglądam czy nie ma nic nowego.
Do Basi napisałam.