"PRAWDA DZIAŁA JAK KWAŚNE WINO - NIE SMAKUJE, ALE UŁATWIA TRAWIENIE" - DEMOKRYT
Los zgotował mi ciężką próbę przetrwania w warunkach izolacji od normalnego życia. "Normalnego", t.zn przebywania wśród ludzi, towarzyskich spotkań, uczestniczenia w imprezach kulturalnych, sportowych, wycieczkach i innych, które mojemu istnieniu nadawały sens i poczucie spełnienia zainteresowań , tudzież pasji.
W takim marazmie trwam od ponad 30 lat .
Początkowo dopadła mnie nieokreślona, nie zdiagnozowana choroba, wyjątkowo uciążliwa , charakteryzująca się ogólną labilnością organizmu, jakąś niedomogą mózgu, początkowo określoną przez neurologa jako pewien rodzaj padaczki, (twierdził, że ją mając, wcale nie musi to oznaczać padanie na podłogę, drgawki). A że doktorek był wielce obyty w świecie i przebył praktyki zagraniczne - wyrok przyjęłam jako pewnik i niepewną przyszłość ,niczego dobrego nie rokującą. Zapisał mi tabletki i, jak zwykle lekarze - zamiast rozpoczynać od niskich dawek - polecił jakąś taką, że po zażyciu ledwie doczołgiwałam się do tapczanu, by nań paść niemal bez życia. Przestałam nimi się leczyć i wierzyć w nieomylność diagnosty. Dopiero po kilku latach na neurologii wykluczono epilepsję, ale nie potrafiono
ustalić co jest przyczyną dolegliwości. Były nie do opisania. Potem uczepiło mi się koszmarne nadciśnienie , trwające do niedawna (co prawda nie umknęło, ale jest do zniesienia), co
brać lekarska uznała za cud, iż mogłam z nią dożyć tak późnego wieku (ci, których spotykałam potem , po drodze, dziwili się :"A, to pani żyje ?", sądząc, iż pojawiam się w charakterze ducha, by ich straszyć.
Następnie operacja tarczycy na cito, bo groziło zrakowacenie guzków, które pojawiały się , stopniowo, od młodości. Potem wycinanie ślepej , o której wspominałam w książce, później wysiękowe zapalenie m. sercowego na tle wirusowym (jak dotąd nie wynaleziono na niego żadnego "bata" i tkwi , przytłumiony, w tymże organie). Nie, nie koniec - mam cukrzycę II s. od dawien dawna, ale insulinozależną od 5 lat.
Żeby nie przerwać ciągu ciekawych przypadłości - pozrywałam sobie mięśnie i ścięgno Achillesa, które wielce utrudniały mi poruszanie się, ale od niedawna wyćwiczyłam je i zaczynam wędrówki do parku, na razie jeszcze z chodzikiem. Ale kto wie, jak wyrobię kondycję do ... stówy, którą, jak się zapowiada ukończę nie tak znów za długo. Może znów zapiszę się do jakiejś grupy tanecznej ? Teraz taka moda na podrygujące starowiny, przebrane za młódki.
Pomniejszawych anomalii było i jest nadal, ale co mi tam, skoro powiększawe nad nimi dominowały i dominują , a które powodowały, że , co rusz, zabierało mnie pogotowie do szpitala, a tam udawano, że mnie leczą. Z tym, że nie wiedziano co i jakimi sposobami eliminować niewykryte źródła chorób. Stąd, ledwie wypisywano mnie z tychże, za chwilę wracałam, bo wcale nie były nawet podleczone i ujawniały się, od nowa, bez przeszkód.
W następnym wejściu chcę odtworzyć jeden z pobytów szpitalnych sprzed ośmiu laty, bo go opisałam zaraz po wyjściu z oddziału internistycznego, gdzie przetrzymano mnie ponad 3 tygodnie.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCiekawie opowiadasz. Cieszę się, że wiele w Tobie optymizmu. Czekam na dalsze opowieści różnej treści. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń