TEŻ W BUDAPESZIE - Z WALĄ

Przypomniał mi się jeszcze jeden epizodzik, który zdarzył się w Budapeszcie.
Mego kuzyna - Dziutka, lekarza chirurga z Białegostoku (wspominam go w książce "Gabriela") - żona, zwana Walą , była instrumentariuszką i częstokroć asystowała jemu przy operacjach. On miewał napady złości, gdy brakowało mu np. narzędzi do cięcia jakiejś części ciała (okres powojenny) i wtedy wyżywał się na żonie, klnąc, niczym przysłowiowy szewc (teraz rozszerzyła się ta "moda" na wszystkie profesje, jakie tylko są w obiegu, nie pomijając wczesnowiekowej i starszej młodzieży) akurat będącej pod ręką, a ona - twierdziła, że nauczyła się wyłączać tak skutecznie, że żadna inwektywa , kierowana pod jej adresem, do niej nie docierała . Początkowo płakała, lamentowała, obrażała się, wprowadzała "ciche" dni, ale , z czasem, jak mówiła - przestała na jego wrzaski reagować. Dzięki temu małżeństwo przetrwało. A że Wala była wielce inteligentną osobą , z ogromnym poczuciem humoru, nie mógł nikt na dłużej tkwić z nią na ścieżce wojennej, bo potrafiła rozbawić każdego ponuraka i człeka, pogrążonego w desperacji.
Jej syn, Maciek, będąc na studiach we Wrocławiu (AWF) opowiadał kilka śmiesznych sytuacji, w jakich uczestniczyła, z których jedną zapamiętałam.
Grywali w totka, ale nie mieli szczęścia wygrywać większych kwot, natomiast, bywało, że snuli rozważania jak by to było, gdyby wygrali sporą kwotę, załóżmy milion złotych i jak by ją rozparcelowywali. Każdy miał inną , teoretyczną wersję, dysponowania tą forsą. Jeden zamierzał podzielić ją wśród grona rodzinnego, inny - wręcz przeciwnie - pozostawić dla siebie, na co Wala, oburzona, żachnęła się i na tym tle powstała awantura. Karczemna. Jak to ? To ona wychowała na swej piersi żmiję, egoistę, nie liczącego się z bliźnimi, chcącego zadowolić tylko własne ego ?! Pobeczała się, a następnie narzuciwszy na się byle co - wyszła , trzasnąwszy za sobą drzwiami. Była późna pora, na zewnątrz panował już jesienny chłód. Usiadła na jakiejś ławce i , becząc, roztrząsała , jak niewdzięczny jest jej syn , biadoląc nad tym, że nie otrzyma z tego miliona ani złotówki. A że okrycie, jakie na siebie narzuciła, nie chroniło ją od przemarznięcia - srodze odpokutowała ten nieprzemyślany odruch buntu . Rozchorowała się na dobre. Dopiero po pewnym czasie dotarło do niej, jak nierozsądnie się zachowała i śmiała się sama z siebie w kułak. Zaiste, dobry dowcip - rozdzielać nieistniejące pieniądze i obrazić o domniemany ich podział !
I oto ta Osoba zadzwoniła do mnie pewnego dnia (roku nie pamiętam , ale chyba lata 60-te), z prośbą, czy nie mogłabym jej towarzyszyć w wyjeździe do Budapesztu. Bo oto, będąc już w mocno zaawansowanym wieku (po 60-tce) zdecydowała wyjechać do Afryki i pracować w swoim zawodzie. Nie znając języka francuskiego, koniecznego do zaakceptowania jej kandydatury na wybrane stanowisko - uczyła się namiętnie i dość efektywnie tego języka. Tyle, że nie wyzbyła się wschodniego, litewskiego akcentu i w każdym innym ten akcent wyraźnie przebijał. Śmiesznie to brzmiało także po polsku. Ale po to, by władze graniczne nie przyczepiły się i wydały jej wizę - nie wiem dlaczego, ale potrzebny był w paszporcie stempel jednego z państw , zwanych demoludem o przekroczeniu granicy. Zgodziłam się, a jakże, i wyruszyłyśmy do naddunajskiej stolicy.
Tam wynajęty pokój wyglądał okazale, ale po przespanej jednej nocy byłyśmy tak pogryzione, jak się okazało - przez... pluskwy, że czym prędzej opuściłyśmy to locum , zamieniając na inny. Nieustannie miałam powód do śmiechu, bo sypała dowcipami, jak z rękawa i każde było prześmieszne. Zdarzyło się nam wejść do kawiarni, będącej punktem schadzek... prostytutek, o czym nie mogłyśmy przecież wiedzieć. Dziwiło nas nieco przyglądanie się nam jakimś "szemranym" facetom, choć nie wyglądałyśmy na zachęcające do zaczepek. Miałam wówczas ok. 40-tki, ona ponad 60, więc nie tak bardzo ponętne... Dopiero moja węgierska znajoma uświadomiła nas o nietakcie, jaki popełniłyśmy. Ten pobyt bardzo mile wspominałam.
A najlepszy kawał w tym, że owszem, wyjechała, ale do strefy anglojęzycznej i , na gwałt, musiała wkuwać język, którego przyswajała znów od "podszewki" !
Najserdeczniejsze życzenia Gabrielo i uściski zostawiam :)))
OdpowiedzUsuńKiedy się nie zna lokali i zwyczajów tam panujących to nie trudno się pomylić i wejść na kawę i odpoczynek tam, gdzie będą nas dziwnie odbierać i kojarzyć z czymś z czym nie mamy do czynienia. Takie sytuacje jednak, kiedy już się dowiemy, czemu tak bacznie nas obserwują po czasie mogą być nawet i zabawne.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń