Kiedy mowa o Budapeszcie, to przypominam sobie szał handlowania Polaków w tym mieście w latach 60-70 ub. wieku.
Sama
nie mając ani drygu do tego, ani pieniędzy do kupna towaru – co
najwyżej podpowiadałam moim znajomym babkom, udającym się tam, w
tym celu, by miały na uwadze, czego madziarzy najchętniej nabywają.
A więc, jak pamiętam: pościel, ręczniki, materiały, bluzki i
wszelkiego rodzaju gadżety, w tym modlitewne (medaliki, różańce
itp.).
Nie
umiały, ani w ząb po węgiersku, za to smykałkę do „opylania”
- niebywałą.
Kiedy
wybierałam się do ciotek – przywoziłam im bardzo mizerne
prezenty , na miarę moich kiepskich zasobów materialnych, a nawet
powyżej.
Nie
dostawałam od nich ani grosza (karmiły mnie i to było dobrą
rekompensatą, zresztą same nie były bogate) i ten mankament zawsze
mocno odczuwałam. Bo pokus – co niemiara, a funduszy na nie –
brak.
Co
prawda, wujaszek Janos, miał dość spore zasoby, prowadząc przez
wiele lat zakład futrzarski, znany w stolicy Węgier i nie tylko,
ale był zbyt skąpy, by się ze mną czymkolwiek dzielić , choć
zwał się moim chrzestnym ojcem. Zresztą, nigdy nie liczyłam na
jakieś gesty z jego strony, znając przywary, jakie posiadał.
Natomiast codziennie chodziłam po zakupy – zarówno dla niego,
jak dla ciotki i niemal za każdym razem słyszałam reprymendy, że
coś za mało waży i mam pójść z reklamacją, albo nie jest zbyt
świeże itp.
W
końcu miałam dość jego nieustannych uwag i postawiłam warunek,
że jeżeli nadal będzie mnie traktował jak służącą (na dodatek
darmową) – to niech sobie poszuka kogoś innego. Pewnie, jak
zwykle, palnęłam coś w moim stylu , nie przysparzając sobie z
jego strony sympatii, ale kiedy mam coś na języku – nie potrafię
go powstrzymać i nie ma znaczenia do kogo mówię i co z tego
wyniknie.
Nie
miałam zatem żadnych źródeł dochodu, a rozchodów co niemiara.
Nabawiłam się wreszcie , od sprzątania brudów u wujostwa
(szczególnie pokoju wuja), jakiejś parszywej wysypki .Był
problem z zakupem maści, przypisanej mi przez lekarza (darmo) Z
trudnością dostałam parę forintów od ciotki, wzdragającej się
z jej wykupem i wypominającej mi ten wydatek. Nie było mi lekko.
Natomiast
koleżanki, które zabierałam ze sobą jakoś sobie radziły z
niewielkim handelkiem i zaskarbiały przychylność ciotek lepszymi,
nieco, od moich souvenirami i miłym obejściem.
Pamiętam
, kiedy zabrałam ze sobą Alkę z Gdańska, którą namówiłam do
kupienia kilku rzeczy do sprzedaży, m.in. różańce, łańcuszki z
medalionikami . Wybrałyśmy się na pobliski targ, gdzie taki handel
kwitł i nie było wątpliwości, że da się je „upchnąć”.
Alka
jednak była podszyta strachem i chciała nawet wycofać się z
możliwości zarobku, oby ustrzec się od jakiejś niespodziewanej
wpadki.
Ale
dała się w końcu namówić i okręciwszy owe dewocjonalia wokół
przegubu , podążała ze mną wokół targowiska, wysuwając je na
pokaz potencjalnych nabywców. Ich jakoś nie było, ale w pewnym
momencie podszedł do nas jakiś typek w cywilu i „capnąwszy”
Alkę za rękę przemówił po węgiersku, że ma z nim pójść do
komisariatu. Ona, biedna, okrutnie zbladła i , nic nie rozumiejąc,
co do niej facet zagaduje – wybałuszyła tylko oczy i zapytała
mnie o co chodzi. Nie bawiąc się w tłumacza - poprosiłam kapusia
o litość nad biedną Polką (myślał pewnie, żem Węgierka),
zmuszonymi do podobnych „niegodziwości” ze względu na małą
ilość pieniędzy, jaką otrzymuje się do wymiany i że koleżanka
przysięga, że nigdy więcej nie ulegnie pokusie zarobku...
itd.itp. podobne banialuki. Nie był najgorszym z kapusiów, bo
puścił nas , nie wyciągając żadnych innych konsekwencji wobec
nielegalnie handlującej Polki. Oczywiście, Alka podszyta strachem,
ani myślała kontynuować procederu. Nie wiem , co potem zrobiła z
niefortunnym zakupem, ale jakoś pewnie dała sobie z nimi radę.
Tymczasem
Polaczkowie harcowali po dworcach, nie mając trudności z zbyciem
czegokolwiek , zarabiając na nich zupełnie niezłe groszaki.
Tylko
ja w Bułgarii miałam podobny incydent, handlując 1 talią kart
(podczas, gdy inni sprzedawali, na pniu, dziesiątki talii , nie
mając żadnych kłopotów). Mnie zatargali na komisariat rumuński,
skonfiskowali tę talię, ale ja im też nagadałam (po rusku) i
byliśmy kwita. Za to reszta wycieczkowiczów wyśmiewała się ze
mnie wystarczająco długo, by mieć tego dość. Opisałam, chyba tę
moją przygodę w którejś z notek.
I
to na razie na tyle.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńOpisana przez Ciebie historia jest zbliżona do tej przedstawionej w ,,Czterdziestolatku". Mam na myśli odcinek, gdzie Karwowski leci do Budapesztu z wazonem kryształowym, który się kruszy w podróży. I wyrusza na poszukiwania zastępczego prezentu, a tam wszyscy Węgrzy się dziwią, że chce coś kupować, w końcu chyba nabywa wazon od takiego cwaniaczka co z nim leciał czy coś podobnego. Co do Bułgarii to czytałem jak jeden muzyk w latach 80-tych bodajże siedział w stolicy z tydzień nie mając już nic z pieniędzy, ale miał na sprzedaż różne suweniry. Wszystko opchnął od mydeł po włóczkę nawet chyba. Ale ogólnie co tam przeżył to zdecydowanie słodko-gorzki smak posiada.
OdpowiedzUsuńKupiłem sobie dziś melisę, mam nadzieję, że wszystko się z tymi hormonami ułoży u mnie.
Pozdrawiam Piotr!
Piotrze, czyżbym znów pomyliła Twoje imię ? Mam nadzieję, że nie. Tarczyca - to ważny organ, więc nie dziwota, że masz humory. Na pewno się unormują, ale wszystko trwa tak dłuuugo ! Trzeba mieć anielską cierpliwość i spory hart ducha.
OdpowiedzUsuńŻyczę poprawy samopoczucia.Pa ! Gabi
Tak ale nie przywiązuję zupełnie wagi do tego. Też czasem mam problem by połączyć kogoś z imienia z jego/jej blogiem. Dlatego nie przejmuj się Gabrielo tym.
OdpowiedzUsuńTroszkę już wszystko wokół tej mojej tarczycy trwa, to fakt. A jeszcze nie wiadomo nic w kwestii jodowania, bo materiał trafił do drugiej analizy histopatologicznej, bo pierwsza została zupełnie zepsuta zdaniem mojej pani doktor endokrynolog i takiej pani profesor od preparatów właśnie jak zobaczyły opis.
Już całkiem dobrze jest z samopoczuciem i z humorem.
Pozdrawiam!
Witam, najważniejsze, że lepiej się czujesz. Mówiłam, ze ta moja niepamięć do imion jest patologiczna, ale jeśli jeszcze pożyję parę lat - zapamiętam. Nie rozumiem, jak mogli źle odczytać wynik histopatologii ? Przecież to najważniejsze ! Możesz wcale nie mieć złośliwej formy ! Serdecznie pozdrawiam Gabi
OdpowiedzUsuńChodzi o szczegóły w opisie np. jest w nim fragment o pojawieniu się w preparacie grasicy, a to podobno rzadko się zdarza, by doświadczony chirurg wyciął jej fragment. Tak czy inaczej guzki miałem i w lewym i prawym płacie, czyli tarczyca i tak mogłaby za jakiś czas dać o sobie znać. Co do złośliwości guzka raczej nie było wątpliwości, w biopsji i w badaniu histopatologicznym pojawia się ta sama nazwa odmiany nowotworu. Cóż badania robili w Łodzi w jakieś prywatnym laboratorium, niby według szpitala dobre, a jednak posiadające wady w swoich ocenach próbek przesyłanych do badań.
OdpowiedzUsuń:) Pozdrawiam!