piątek, 4 marca 2016

Handel w Budapeszcie









   Kiedy mowa o Budapeszcie, to przypominam sobie szał handlowania Polaków w tym mieście w latach 60-70 ub. wieku.
Sama nie mając ani drygu do tego, ani pieniędzy do kupna towaru – co najwyżej podpowiadałam moim znajomym babkom, udającym się tam, w tym celu, by miały na uwadze, czego madziarzy najchętniej nabywają. A więc, jak pamiętam: pościel, ręczniki, materiały, bluzki i wszelkiego rodzaju gadżety, w tym modlitewne (medaliki, różańce itp.).
Nie umiały, ani w ząb po węgiersku, za to smykałkę do „opylania” - niebywałą.
Kiedy wybierałam się do ciotek – przywoziłam im bardzo mizerne prezenty , na miarę moich kiepskich zasobów materialnych, a nawet powyżej.
Nie dostawałam od nich ani grosza (karmiły mnie i to było dobrą rekompensatą, zresztą same nie były bogate) i ten mankament zawsze mocno odczuwałam. Bo pokus – co niemiara, a funduszy na nie – brak.
Co prawda, wujaszek Janos, miał dość spore zasoby, prowadząc przez wiele lat zakład futrzarski, znany w stolicy Węgier i nie tylko, ale był zbyt skąpy, by się ze mną czymkolwiek dzielić , choć zwał się moim chrzestnym ojcem. Zresztą, nigdy nie liczyłam na jakieś gesty z jego strony, znając przywary, jakie posiadał. Natomiast codziennie chodziłam po zakupy – zarówno dla niego, jak dla ciotki i niemal za każdym razem słyszałam reprymendy, że coś za mało waży i mam pójść z reklamacją, albo nie jest zbyt świeże itp.
W końcu miałam dość jego nieustannych uwag i postawiłam warunek, że jeżeli nadal będzie mnie traktował jak służącą (na dodatek darmową) – to niech sobie poszuka kogoś innego. Pewnie, jak zwykle, palnęłam coś w moim stylu , nie przysparzając sobie z jego strony sympatii, ale kiedy mam coś na języku – nie potrafię go powstrzymać i nie ma znaczenia do kogo mówię i co z tego wyniknie.
Nie miałam zatem żadnych źródeł dochodu, a rozchodów co niemiara. Nabawiłam się wreszcie , od sprzątania brudów u wujostwa (szczególnie pokoju wuja), jakiejś parszywej wysypki .Był problem z zakupem maści, przypisanej mi przez lekarza (darmo) Z trudnością dostałam parę forintów od ciotki, wzdragającej się z jej wykupem i wypominającej mi ten wydatek. Nie było mi lekko.
Natomiast koleżanki, które zabierałam ze sobą jakoś sobie radziły z niewielkim handelkiem i zaskarbiały przychylność ciotek lepszymi, nieco, od moich souvenirami i miłym obejściem.
Pamiętam , kiedy zabrałam ze sobą Alkę z Gdańska, którą namówiłam do kupienia kilku rzeczy do sprzedaży, m.in. różańce, łańcuszki z medalionikami . Wybrałyśmy się na pobliski targ, gdzie taki handel kwitł i nie było wątpliwości, że da się je „upchnąć”.
Alka jednak była podszyta strachem i chciała nawet wycofać się z możliwości zarobku, oby ustrzec się od jakiejś niespodziewanej wpadki.
Ale dała się w końcu namówić i okręciwszy owe dewocjonalia wokół przegubu , podążała ze mną wokół targowiska, wysuwając je na pokaz potencjalnych nabywców. Ich jakoś nie było, ale w pewnym momencie podszedł do nas jakiś typek w cywilu i „capnąwszy” Alkę za rękę przemówił po węgiersku, że ma z nim pójść do komisariatu. Ona, biedna, okrutnie zbladła i , nic nie rozumiejąc, co do niej facet zagaduje – wybałuszyła tylko oczy i zapytała mnie o co chodzi. Nie bawiąc się w tłumacza - poprosiłam kapusia o litość nad biedną Polką (myślał pewnie, żem Węgierka), zmuszonymi do podobnych „niegodziwości” ze względu na małą ilość pieniędzy, jaką otrzymuje się do wymiany i że koleżanka przysięga, że nigdy więcej nie ulegnie pokusie zarobku... itd.itp. podobne banialuki. Nie był najgorszym z kapusiów, bo puścił nas , nie wyciągając żadnych innych konsekwencji wobec nielegalnie handlującej Polki. Oczywiście, Alka podszyta strachem, ani myślała kontynuować procederu. Nie wiem , co potem zrobiła z niefortunnym zakupem, ale jakoś pewnie dała sobie z nimi radę.
Tymczasem Polaczkowie harcowali po dworcach, nie mając trudności z zbyciem czegokolwiek , zarabiając na nich zupełnie niezłe groszaki.
Tylko ja w Bułgarii miałam podobny incydent, handlując 1 talią kart (podczas, gdy inni sprzedawali, na pniu, dziesiątki talii , nie mając żadnych kłopotów). Mnie zatargali na komisariat rumuński, skonfiskowali tę talię, ale ja im też nagadałam (po rusku) i byliśmy kwita. Za to reszta wycieczkowiczów wyśmiewała się ze mnie wystarczająco długo, by mieć tego dość. Opisałam, chyba tę moją przygodę w którejś z notek.
I to na razie na tyle.

6 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Opisana przez Ciebie historia jest zbliżona do tej przedstawionej w ,,Czterdziestolatku". Mam na myśli odcinek, gdzie Karwowski leci do Budapesztu z wazonem kryształowym, który się kruszy w podróży. I wyrusza na poszukiwania zastępczego prezentu, a tam wszyscy Węgrzy się dziwią, że chce coś kupować, w końcu chyba nabywa wazon od takiego cwaniaczka co z nim leciał czy coś podobnego. Co do Bułgarii to czytałem jak jeden muzyk w latach 80-tych bodajże siedział w stolicy z tydzień nie mając już nic z pieniędzy, ale miał na sprzedaż różne suweniry. Wszystko opchnął od mydeł po włóczkę nawet chyba. Ale ogólnie co tam przeżył to zdecydowanie słodko-gorzki smak posiada.

    Kupiłem sobie dziś melisę, mam nadzieję, że wszystko się z tymi hormonami ułoży u mnie.

    Pozdrawiam Piotr!

    OdpowiedzUsuń
  3. Piotrze, czyżbym znów pomyliła Twoje imię ? Mam nadzieję, że nie. Tarczyca - to ważny organ, więc nie dziwota, że masz humory. Na pewno się unormują, ale wszystko trwa tak dłuuugo ! Trzeba mieć anielską cierpliwość i spory hart ducha.
    Życzę poprawy samopoczucia.Pa ! Gabi

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak ale nie przywiązuję zupełnie wagi do tego. Też czasem mam problem by połączyć kogoś z imienia z jego/jej blogiem. Dlatego nie przejmuj się Gabrielo tym.

    Troszkę już wszystko wokół tej mojej tarczycy trwa, to fakt. A jeszcze nie wiadomo nic w kwestii jodowania, bo materiał trafił do drugiej analizy histopatologicznej, bo pierwsza została zupełnie zepsuta zdaniem mojej pani doktor endokrynolog i takiej pani profesor od preparatów właśnie jak zobaczyły opis.

    Już całkiem dobrze jest z samopoczuciem i z humorem.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam, najważniejsze, że lepiej się czujesz. Mówiłam, ze ta moja niepamięć do imion jest patologiczna, ale jeśli jeszcze pożyję parę lat - zapamiętam. Nie rozumiem, jak mogli źle odczytać wynik histopatologii ? Przecież to najważniejsze ! Możesz wcale nie mieć złośliwej formy ! Serdecznie pozdrawiam Gabi

    OdpowiedzUsuń
  6. Chodzi o szczegóły w opisie np. jest w nim fragment o pojawieniu się w preparacie grasicy, a to podobno rzadko się zdarza, by doświadczony chirurg wyciął jej fragment. Tak czy inaczej guzki miałem i w lewym i prawym płacie, czyli tarczyca i tak mogłaby za jakiś czas dać o sobie znać. Co do złośliwości guzka raczej nie było wątpliwości, w biopsji i w badaniu histopatologicznym pojawia się ta sama nazwa odmiany nowotworu. Cóż badania robili w Łodzi w jakieś prywatnym laboratorium, niby według szpitala dobre, a jednak posiadające wady w swoich ocenach próbek przesyłanych do badań.

    :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń