wtorek, 29 marca 2016

Bułgaria



 



                     SŁONECZNY  BRZEG , Za moich czasów nie było tak
                      rozbudowane






https://d-nm.ppstatic.pl/kadr/k/r/c5/a5/5049bd07d3e2f_o,size,933x0,q,70,h,e5d38c.jpg


Skoro już o moich wyczynach w handlu wspominałam – przypominam jeszcze co najmniej jeden , z kilku nieudanych „geszeftów”, jakie zamierzałam uskutecznić, tym razem w Bułgarii. Nie przelewało mi się i byłoby ze wszech miar pożądane zarobić parę groszy na wyjeździe, jak to czyniły rzesze Polaków, żyjących z tego procederu wcale nie najgorzej.
Wiadomym było, powszechnie, co też zabiera się na taką eskapadę, by zarobek należał do intratnych. Otóż: narzuty na sprzęt do spania, siedzenia itd. Im bardziej napstrzony różami – tym lepiej. Co sprytniejsi posiadali większy asortyment produktów do zbycia, ale ja ich nie znałam i nie miałam zamiaru poznawać, bo i tak, ledwie starczało mi na kupno jednej sztuki. I bez róż. Tak sobie, chytrze, wykombinowałam, że jeśli nie „opylę”, co było wielce prawdopodobne, pozostawię ją sobie, a z tym okropnym kwieciem, typowo wsiowym, w żadnym razie nie mogłabym jej zastosować w „nowoczesnym” (czyli pozbawionym czegokolwiek drogiego i atrakcyjnego) , 19 m2 mieszkanku, jaki zajmowałam.
Zatem odbyłam wielce męczącą podróż autokarem, rodem chyba sprzed I wojny św., bo trząsł niemiłosiernie, a okna nie otwierały się, co przy ponad 30 st. upale było nie do zniesienia - aż dotarłam do Słonecznego Brzegu , , niedaleko Burgas, starożytnego miasteczka nadmorskiego, gdzie już raz stacjonowałam i pobyt dość dobrze wspominam.
Jako że wyruszyłam w samotną podróż, liczyłam na możliwość dokooptowania jakiejś milszej , a samotnej, wczasowiczki, z którą mogłabym zamieszkać na okres dwóch tygodni, jakie miałam w perspektywie do relaksacji. Znalazłam. Okazała się nią dawna znajoma, absolwentka AWF, bezpretensjonalna dziewczyna, będąca członkinią tejże wycieczki i wielce napaloną na poznanie interesującego Bułgara, co nie stanowiło większego problemu. Bułgarów, do flirtów i romansów, wszelkiego typu, nie brakowało.
Zatem ulokowałyśmy się w parterowym, małym domku wczasowym – tuż nad morzem (kilkadziesiąt metrów od niego), co wielce mnie odpowiadało, bo w tamtejszym upale – dłuższe spacery, docelowe, nie stanowiły żadnej atrakcji.
Już następnego dnia, warujący nieopodal domku Bułgar , zaczepił mnie , idącą na plażę... po polsku , a że plótł zupełnie sensownie, podjęłam z nim konwersację. Okazało się, że jest inżynierem ( kelnerzy z pobliskich restauracji przedstawiali się jako doktorzy, inżynierowie.. dyplomaci itd.itp.), ale czy był – zbytnio nie dociekałam. Mówił do rzeczy i dość składnie, więc mało mnie obchodziła jego profesja, bo nie zamierzałam angażować się w dłuższą z nim
znajomość. Dotrzymywał mi towarzystwa do końca naszego pobytu. Nie miałam, właściwie, nic przeciwko temu, bo moja sublokatorka – znikała codziennie z jakimś pięknie opalonym młodzieńcem, nie składając mi raportu z
wędrówek, jakie odbywali , ani poczynań , stąd nie miałam z niej żadnego pożytku. Mój adorator nadto woził mnie też motorem do pobliskich miejscowości, dzięki czemu zwiedziłam parę ciekawych obiektów.
Tylko raz wybrałyśmy się, społem, na handel przywiezionymi tu rzeczami. Ona miała, prawidłowo zakupione narzuty z różami (kilka), ja – jedną, bez.
I zaczęłyśmy wędrówkę , brzegiem, w stronę Burgas. Nie dotarłyśmy zbyt daleko, kiedy zaczepiła nas Bułgarka i , szeptem, zapytała , co mamy do zbycia. Nie wiem dlaczego posługiwała się „szemraną” mową, skoro nie tembr głosu miał znaczenie w przeprowadzaniu transakcji , a w ogóle uprawianie „trefnej” procedury, zabronionej w tym kraju (i nie tylko), a powszechnie stosowanej. Podążyłyśmy ku wydmom , gdzie, w ukryciu, zaczęłyśmy rozwijać swoje przykrycia. Na moją narzutę zaledwie rzuciła nie wzbudzającym zainteresowania okiem, a koleżanki – z różami – natychmiast pochwyciła , dobijając targu.
Moje rozczarowanie nie było zbyt wielkie , bo liczyłam się, wszak, z taką ewentualnością, ale trochę zazdrościłam kumpelce fartu.
Podążałyśmy, w tym skwarze, wielce spocone i zmęczone , dość niemrawo i przez dłuższy czas bez zaczepek ze strony nabywców. Już niedaleko Burgas, znów zatrzymała nas jakaś ciekawa propozycji handlowych osoba i, jak poprzednio, zakupiła tę sztukę, jaka miała tu zbyt... z różami. Pozostałam z moim, niechodliwym towarem , kiedy wreszcie dotarłyśmy do miasteczka, po przebyciu ok. 6 kilometrów. Zainteresowanie nami wzrosło i z powodu braku różanej konkurencji – udało mi się pozbyć narzuty... za połowę ceny nabycia. O zarobku nie było mowy.
W trakcie pobytu zdążyłam NABYĆ leżak polskiego pochodzenia za dość wygórowana cenę, z którego potem, w kraju , nie miałam zbyt wiele pożytku , bo brakowało okazji do poleżenia (za to zajął nieco miejsca w moim mikroskopijnym mieszkanku; aż podarowałam znajomemu małżeństwu – często podróżującemu , samochodem , do bliższych i dalszych okolic).
Natomiast udało mi się kupić, za bezcen, błam z jakiegoś zwierzęcia ; taka wymiana handlowa nawet obowiązywała), z którym nawet nie pamiętam co poczyniłam. Chyba komuś , przy okazji, podarowałam.
Nie obyło się bez uczucia tremy na granicy, by ten nabytek nie odebrano lub, co gorsza, nie kazano zapłacić cła, bowiem wszystkie posiadane dotąd , niewielkie zasoby pieniężne , wydałam co do grosza.
Nie wyzbyłam się zażenowania do dziś , kiedy usiłuję coś sprzedać. Mam wrażenie, iż param się niedozwoloną a wstydliwą procedurą i rzadko udaje mi się jakakolwiek wymiana czegoś oferowanego na złotówki. Mimo, iż „towar” był kupiony i to za znacznie wyższą sumę od próby sprzedaży.
Tak się działo , ostatnio, z „handlem” , wydaną przeze mnie książką. Wątpię, czy zbiorę choć połowę , jaką wydałam na druk. A niesmak z pobierania za nią honorarium – pozostaje.

8 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj, Liwio, zawsze mnie pocieszysz. Ale z tą sławą , to śmiechu warte ! Ciągle jednak mam niedosyt, że babka-wydawca nie dała mi szans na poprawienie całej tej poblogowej treści przed wydaniem książki. Ale nie ma co beczeć nad rozlanym mlekiem, gdy... płoną lasy. Buźka Gabi

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Liwio, odpisała Ci na meila. Dzięki za miłe komentarze i w ogóle za zainteresowanie ! Gabi

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiem, oczywiście . Przeciez nie raz wysyłałam i tym razem także, ale okazuje się, że nie zawsze docierają Tak miałam, dwukrotnie, z Basia, tez nie dotarły. Nie wiem o co chodzi. Interenet nieraz robi takie numery.
    Dzisiaj napisała do mnie wydawczyni "Gabrieli", że zamówiono 3 egz. ksiązki; oczywiście krewniacy.
    Córka Jerzego Dowgirda, Wanda, zamieszkała w Warszawie. To jest ta druga linia Dowgirdów z Plemborga. Nie utrzymywali ze mną nigdy bezpośredniego kontaktu. Ale Wandę bardzo lubiłam Widać wieść "leci" błyskawicznie. Teraz tylko ja mam ksiazki, wydawnictwo nie ma. I ona , kiedy jest zlecenie mnie zawiadamia, jak teraz Widocznie odbiór nie jest najgorszy, skoro jedni dugim ją polecają. Bardzo wstrzemięźliwie opisywałam moje żale, pretensje, jakie do nich żywiłam i żywię. Pewnie dlatego Buźka, Liwio. Gabi

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Witaj Gabi, to prawda, że do handlu trzeba mieć dryg. Przyznam, że ja go też nie posiadam, ale taka moja natura. Nic się na to nie poradzi. Bułgaria, piękny, słoneczny kraj. Fajnie, że miałaś sposobność podziwiać jego urok. U mnie jak zwykle wiele się dzieje i sporo do załatwiania, więc mało mnie w sieci... Pozdrowienia i uściski zostawiam :)

    OdpowiedzUsuń