
SŁONECZNY BRZEG , Za moich czasów nie było tak
rozbudowane

Skoro już o moich wyczynach w handlu wspominałam – przypominam jeszcze co najmniej jeden , z kilku nieudanych „geszeftów”, jakie zamierzałam uskutecznić, tym razem w Bułgarii. Nie przelewało mi się i byłoby ze wszech miar pożądane zarobić parę groszy na wyjeździe, jak to czyniły rzesze Polaków, żyjących z tego procederu wcale nie najgorzej.
Wiadomym było,
powszechnie, co też zabiera się na taką eskapadę, by zarobek
należał do intratnych. Otóż: narzuty na sprzęt do spania,
siedzenia itd. Im bardziej napstrzony różami – tym lepiej. Co
sprytniejsi posiadali większy asortyment produktów do zbycia, ale
ja ich nie znałam i nie miałam zamiaru poznawać, bo i tak, ledwie
starczało mi na kupno jednej sztuki. I bez róż. Tak sobie,
chytrze, wykombinowałam, że jeśli nie „opylę”, co było
wielce prawdopodobne, pozostawię ją sobie, a z tym okropnym
kwieciem, typowo wsiowym, w żadnym razie nie mogłabym jej
zastosować w „nowoczesnym” (czyli pozbawionym czegokolwiek
drogiego i atrakcyjnego) , 19 m2 mieszkanku, jaki zajmowałam.
Zatem odbyłam wielce
męczącą podróż autokarem, rodem chyba sprzed I wojny św., bo
trząsł niemiłosiernie, a okna nie otwierały się, co przy ponad
30 st. upale było nie do zniesienia - aż dotarłam do
Słonecznego Brzegu , , niedaleko Burgas, starożytnego
miasteczka nadmorskiego, gdzie już raz stacjonowałam i pobyt dość
dobrze wspominam.
Jako że wyruszyłam w
samotną podróż, liczyłam na możliwość dokooptowania jakiejś
milszej , a samotnej, wczasowiczki, z którą mogłabym zamieszkać
na okres dwóch tygodni, jakie miałam w perspektywie do relaksacji.
Znalazłam. Okazała się nią dawna znajoma, absolwentka AWF,
bezpretensjonalna dziewczyna, będąca członkinią tejże wycieczki
i wielce napaloną na poznanie interesującego Bułgara, co nie
stanowiło większego problemu. Bułgarów, do flirtów i romansów,
wszelkiego typu, nie brakowało.
Zatem ulokowałyśmy
się w parterowym, małym domku wczasowym – tuż nad morzem
(kilkadziesiąt metrów od niego), co wielce mnie odpowiadało, bo w
tamtejszym upale – dłuższe spacery, docelowe, nie stanowiły
żadnej atrakcji.
Już następnego dnia,
warujący nieopodal domku Bułgar , zaczepił mnie , idącą na
plażę... po polsku , a że plótł zupełnie sensownie, podjęłam
z nim konwersację. Okazało się, że jest inżynierem ( kelnerzy z
pobliskich restauracji przedstawiali się jako doktorzy,
inżynierowie.. dyplomaci itd.itp.), ale czy był – zbytnio nie
dociekałam. Mówił do rzeczy i dość składnie, więc mało mnie
obchodziła jego profesja, bo nie zamierzałam angażować się w
dłuższą z nim
znajomość.
Dotrzymywał mi towarzystwa do końca naszego pobytu. Nie miałam,
właściwie, nic przeciwko temu, bo moja sublokatorka – znikała
codziennie z jakimś pięknie opalonym młodzieńcem, nie składając
mi raportu z
wędrówek, jakie
odbywali , ani poczynań , stąd nie miałam z niej żadnego pożytku.
Mój adorator nadto woził mnie też motorem do pobliskich
miejscowości, dzięki czemu zwiedziłam parę ciekawych obiektów.
Tylko raz wybrałyśmy
się, społem, na handel przywiezionymi tu rzeczami. Ona miała,
prawidłowo zakupione narzuty z różami (kilka), ja – jedną, bez.
I zaczęłyśmy
wędrówkę , brzegiem, w stronę Burgas. Nie dotarłyśmy zbyt
daleko, kiedy zaczepiła nas Bułgarka i , szeptem, zapytała , co
mamy do zbycia. Nie wiem dlaczego posługiwała się „szemraną”
mową, skoro nie tembr głosu miał znaczenie w przeprowadzaniu
transakcji , a w ogóle uprawianie „trefnej” procedury,
zabronionej w tym kraju (i nie tylko), a powszechnie stosowanej.
Podążyłyśmy ku wydmom , gdzie, w ukryciu, zaczęłyśmy rozwijać
swoje przykrycia. Na moją narzutę zaledwie rzuciła nie
wzbudzającym zainteresowania okiem, a koleżanki – z różami –
natychmiast pochwyciła , dobijając targu.
Moje rozczarowanie nie
było zbyt wielkie , bo liczyłam się, wszak, z taką
ewentualnością, ale trochę zazdrościłam kumpelce fartu.
Podążałyśmy, w tym
skwarze, wielce spocone i zmęczone , dość niemrawo i przez
dłuższy czas bez zaczepek ze strony nabywców. Już niedaleko
Burgas, znów zatrzymała nas jakaś ciekawa propozycji
handlowych osoba i, jak poprzednio, zakupiła tę sztukę, jaka miała
tu zbyt... z różami. Pozostałam z moim, niechodliwym towarem ,
kiedy wreszcie dotarłyśmy do miasteczka, po przebyciu ok. 6
kilometrów. Zainteresowanie nami wzrosło i z powodu braku różanej
konkurencji – udało mi się pozbyć narzuty... za połowę ceny
nabycia. O zarobku nie było mowy.
W trakcie pobytu
zdążyłam NABYĆ leżak polskiego pochodzenia za dość wygórowana
cenę, z którego potem, w kraju , nie miałam zbyt wiele pożytku
, bo brakowało okazji do poleżenia (za to zajął nieco miejsca w
moim mikroskopijnym mieszkanku; aż podarowałam znajomemu małżeństwu
– często podróżującemu , samochodem , do bliższych i dalszych
okolic).
Natomiast udało mi się
kupić, za bezcen, błam z jakiegoś zwierzęcia ; taka wymiana
handlowa nawet obowiązywała), z którym nawet nie pamiętam co
poczyniłam. Chyba komuś , przy okazji, podarowałam.
Nie obyło się bez
uczucia tremy na granicy, by ten nabytek nie odebrano lub, co
gorsza, nie kazano zapłacić cła, bowiem wszystkie posiadane dotąd
, niewielkie zasoby pieniężne , wydałam co do grosza.
Nie wyzbyłam się
zażenowania do dziś , kiedy usiłuję coś sprzedać. Mam wrażenie,
iż param się niedozwoloną a wstydliwą procedurą i rzadko udaje
mi się jakakolwiek wymiana czegoś oferowanego na złotówki. Mimo,
iż „towar” był kupiony i to za znacznie wyższą sumę od
próby sprzedaży.
Tak się działo ,
ostatnio, z „handlem” , wydaną przeze mnie książką. Wątpię,
czy zbiorę choć połowę , jaką wydałam na druk. A niesmak z
pobierania za nią honorarium – pozostaje.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWitaj, Liwio, zawsze mnie pocieszysz. Ale z tą sławą , to śmiechu warte ! Ciągle jednak mam niedosyt, że babka-wydawca nie dała mi szans na poprawienie całej tej poblogowej treści przed wydaniem książki. Ale nie ma co beczeć nad rozlanym mlekiem, gdy... płoną lasy. Buźka Gabi
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńLiwio, odpisała Ci na meila. Dzięki za miłe komentarze i w ogóle za zainteresowanie ! Gabi
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWiem, oczywiście . Przeciez nie raz wysyłałam i tym razem także, ale okazuje się, że nie zawsze docierają Tak miałam, dwukrotnie, z Basia, tez nie dotarły. Nie wiem o co chodzi. Interenet nieraz robi takie numery.
OdpowiedzUsuńDzisiaj napisała do mnie wydawczyni "Gabrieli", że zamówiono 3 egz. ksiązki; oczywiście krewniacy.
Córka Jerzego Dowgirda, Wanda, zamieszkała w Warszawie. To jest ta druga linia Dowgirdów z Plemborga. Nie utrzymywali ze mną nigdy bezpośredniego kontaktu. Ale Wandę bardzo lubiłam Widać wieść "leci" błyskawicznie. Teraz tylko ja mam ksiazki, wydawnictwo nie ma. I ona , kiedy jest zlecenie mnie zawiadamia, jak teraz Widocznie odbiór nie jest najgorszy, skoro jedni dugim ją polecają. Bardzo wstrzemięźliwie opisywałam moje żale, pretensje, jakie do nich żywiłam i żywię. Pewnie dlatego Buźka, Liwio. Gabi
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWitaj Gabi, to prawda, że do handlu trzeba mieć dryg. Przyznam, że ja go też nie posiadam, ale taka moja natura. Nic się na to nie poradzi. Bułgaria, piękny, słoneczny kraj. Fajnie, że miałaś sposobność podziwiać jego urok. U mnie jak zwykle wiele się dzieje i sporo do załatwiania, więc mało mnie w sieci... Pozdrowienia i uściski zostawiam :)
OdpowiedzUsuń