środa, 3 lutego 2016

ANIA



Znów wspomnienia. Kiedy ma się tych latek tyle, ile ja mam - czym się żyje, jeśli nie wspomnieniami ? Chociaż wcale tego nie lubię, obsesyjnie nawracają i nie mam na to wpływu.
 Otóż, pewnej nocy, nie mogąc, jak zwykle zasnąć - skojarzyłam jedną znamienną okoliczność,  mającą dość znaczący wpływ na przebieg wielu  następnych zdarzeń. 
Mianowicie, wylądowałam któryś już raz w  znanym  szpitaliku  dla szkół wyższych, gdzie poznałam miłe dziewczę lat 19,  Anię - studentkę  wydziału humanistycznego Uniwersytetu Wrocławskiego, przyjętą do szpitala w tak kiepskim stanie zdrowotnym, że po konsultacji - nie puszczono jej nawet do domu,  przydzielając  jej łoże tuż obok mego, gdzie legła na dobrych kilkanaście dni. Miałyśmy więc czas, by się bliżej poznać, bo od razu rozpoczęłyśmy  konwersację.  Biedna Ania wyglądała dość żałośnie, bo buzię miała wysypaną  "skwarkami" , wysoką gorączkę i prawdopodobnie zapalenie płuc. 
Nie trzeba było mędrca, by stwierdzić, że niczego  nie ma, że ktoś z domowników będzie musiał donieść "robocze" ubrania na czas pobytu, że nie ma nic do picia, a choroba wymagała nawodnienia organizmu i odpowiedniej pielęgnacji. Jako  że personel medyczny nie kwapił się, by dziewczynę napoić - przyrządziłam jej herbatę i starałam się ją pocieszyć, że wyjdzie niebawem z tej opresji.  Następnego dnia przybyła jej mama, atrakcyjna , jeszcze młoda osóbka, ale - o ile pamięć mnie nie myli - niczego do konsumpcji nie przyniosła, więc nadal miałam przyjemność ją poić, czym miałam i  na co miała ochotę. Mamusia zajęta była czytaniem magazynów i nie zauważyłam , by specjalnie przejmowała się losem córuni. Przychodził natomiast jej chłopak, z którym "wodziła" się od czasów gimnazjalnych, ale jeszcze szkoły średniej nie ukończył, natomiast później odrobił wszelkie zaległości, zaliczając  , na finiszu, Politechnikę i stając się panem inżynierem.
Wg mnie , optycznie, do siebie nie pasowali, bo ona,  dziewczyna fertyczna, ładniutka - on jej przeciwieństwem. Jednak  z czasem się pobrali i  teraz, kiedy wreszcie się spotkałyśmy - miała już z nim trzy sympatyczne córeczki, a sama "dobiła" 36 roku życia - niewiele zewnętrznie się zmieniając. 
Miałyśmy w tym szpitaliku ubaw, bo przewijały się w trakcie naszego leczenia różne pacjentki, mające wszak jeden, wspólny nawyk : obficie polewały się wszelkiej maści dezodorantami, co przyprawiało nas o ból głowy i irytację. Nie omieszkałam zwrócić im uwagę, ale nawet lekarskie napomnienia niczego w ich nawykach nie zmieniły. Jedna pani wstawała o świcie , zanim słońce zdążyło wychylić się zza wschodu i robiła sobie makijaż - na tyle ostry, by upodobnić się do przedwojennych aktorek tyle, że nie tej urody i stylu, a wieczorem zakręcała włosy na co najmniej 50 lokówek, które rankiem, oczywiście, likwidowała.  Druga - mniszka, przesympatyczna siostrzyczka - miała nieustannie gości - od biskupa począwszy - po słuchaczy  seminarium, gdzie  wykładała jeden z przedmiotów, zaliczanych na tych studiach. Biedna, ledwo zipała od tych "nalotów", narzekała cichutko, że już nie ma sił, by dotrzymywać im towarzystwa, więc kiedy następnym razem przyszło ich zbyt wielu - ja zrobiłam porządek i... wyprosiłam tę czeredę, zakazując męczenia ich chorej sympatii (widać było, że jest wielce lubiana). Miała lat 40, a wyglądała na dwadzieścia parę. Natomiast nękała ją choroba gastryczną , grożąca  operacją.
Po wyjściu ze szpitala korespondowałyśmy ze sobą przez jakiś czas , choć wiedziała, że jestem agnostyczką, na dodatek wyznania ewangelickiego. Bardzo miło ją wspominam.
  Ania oddawała się też czytaniu książek, z których i ja czasem korzystałam. Jedną nie zapomnę do końca żywota i dziwiłam się, że taka tematyka może ją interesować, bo nawet mnie wydała się obsceniczna. Opowiadała o jakiejś samotnej 70 -letniej staruszce (miałam wówczas nieco ponad 60 lat), która wysiadywała na jednej z ławeczek stolicy Francji , nieopodal zamieszkania i karmiła gołębie. Często przechadzał się tamtędy młody, trzydziestoparoletni dziennikarz i za każdym razem zamieniał z nią kilka zdań, aż pewnego razu skorzystał z jej zaproszenia na obiad. I zaczął się między nimi... romans.  Starowina, jakoby, była w siódmym niebie, on też (?) , aż w czasie jednego z "seansów" ona - wyzionęła ducha. I śmiać mi się chciało i płakać nad tą książką i nie mogłam pojąć, jak tak młoda dziewczyna może ja strawić. 
Potem, Ania pomagała mi w trudnych chwilach. Odwoziła, przywoziła gdzie potrzebowałam, odbierała ze szpitali, zawoziła na dworzec, kiedy gdzieś wyjeżdżałam (na ogół nad morze). 
Odwiedzała nawet po zadekowaniu się w DPS-ie. Nie mogłam jednak znieść jej partnera, bo w pewnym momencie zrobił się niegrzeczny, opryskliwy i  doszłam do wniosku, że muszę ten kontakt przerwać.
Przypomniała mi się ona nie tak dawno. Przed świętami.  Numery telefonów się nie zmieniły, więc ją dorwałam. Nabyła też moją książkę, wielce ją chwaląc. A ja po to ją sprowadziłam, by  po śmierci - właśnie jej przekazać moją skromną schedę. Nikt, jak ona na nie nie zasługuje. Bardzo lubię i cenię to dziewczę.
Jest wielce zajęta , mając tę czeredkę dziatwy, mąż późno wraca z pracy, zatem wszystko ma na swojej głowie, uczy się nadto języka angielskiego i od niedawna straciła pracę, którą wykonywała dla podreperowania finansów domowych.
Ot, to sobie przypomniałam.

24 komentarze:

  1. Książka o której piszesz ,to najprawdopodobnie 'Spóżnieni kochankowie" W.Whartona.Akcja toczy się w Paryżu ,młody człowiek to malarz ,który rozkładał swoje sztalugi na placu ,gdzie stara kobieta karmiła gołebie.Malarz był młody ok 30 lat ,przystojny i żonaty ,a staruszka kruchutka ,jak gołębie ,które karmiła. I tak ,rodzi się miedzy nimi milosć ,spotykają się u niej w ubogim mieszkanku na poddaszu ,a miłości ich towarzyszy trzepot skrzydeł gołębi ,ktore tam się gnieżdżą. Nie pamiętam już tego ,czy ona umarła w trakcie ,ale byc może.
    Mnie też ta ksiażka zniesmaczyła.
    Cieszę się Gabi ,że jesteś tu i piszesz .Zadziwiająca jest ta przyjażń między Wami .Piękna.
    Pozdrawiam serdecznie .

    OdpowiedzUsuń
  2. Na pewno to ta sama, ale nie pamiętałam, że był to malarz. Zresztą, to nieważne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze jest spotkać osobę o tak pięknym wnętrzu i ludzkim sercu jaką jest Ania :) Czyta się Ciebie z wielką przyjemnością Gabrielo. Taka relacja z drugim człowiekiem jest bezcenna. Warto ją pielęgnować. Książka faktycznie ciężkiego kalibru. Uściski

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie mogę pochwalić się zapewne tyloma opowieściami co Ty, z mojego życia, jednak ten wpis jakoś wiąże się z pewną osobą, którą poznałem na blogu jeszcze na Interii. Ale może kiedyś opiszę na obecnym blogu moją historię znajomości z kimś dla mnie ważnym, właśnie z tą osóbką co od jakiegoś czasu uważam ją za Siostrę moją.

    Co do pana Whartona napisał inne, z tego co wiem o wiele lepsze książki niż ta o tych kochankach.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj, Pawełku
    Przede wszystkim - jak się czujesz ? Nie chciałam Ci przeszkadzać w rekonwalescencji, ale skoro się ujawniłeś - cieszę się. Oczywiście, opisz. Opisuj, co Cię cieszy, trapi, o czym w ogóle myślisz. To takie oczyszczanie szarych komórek. Mnie się coraz mniej chce pisać. Tym bardziej, że nie widzę większego oddźwięku. To nie zachęca do działania. Serdecznie Cię pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Sądzę, że z każdym dniem jest lepiej, choć opuchlizna się jeszcze utrzymuje po zabiegu. Ale wszystkie niedogodności inne zniknęły. Właściwie wróciłem do codziennego pisania notek na moim blogu, jak znajdziesz czas i chęci zapraszam.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. W poniedziałek idę na badanie krwi dla endokrynolog, potem wizyta u niej i umawiam się na ostatni etap leczenia czyli jodowanie. Może nie wiąże się to z czymś niemiłym, jednak po zabiegu podania tego jodu należy uważać na szereg rzeczy ze względu na promieniowanie, które przez parę ładnych tygodni się utrzymuje.

    I tak już mam nieco tych leków do łykania, to jeden więcej nie zrobił mi różnicy. Mam poza tym osobę co zawsze pamięta o podaniu mi rano hormonu tarczycy.

    Pozdrawiam Piotr!

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo mi przykro, że ludzie w Twoim wieku już tak chorują. Ale losu nie odwrócisz, można mu ew. pomóc . I tak działaj. Powodzenia, Pawełku. Jeszcze wyjdziesz na prostą.

    OdpowiedzUsuń
  9. Gabi ,kochana ,To Piotr ,podpisał się nawet ,czego zazwyczaj nie czyni.

    OdpowiedzUsuń
  10. Mam kompletną amnezję , jeśli chodzi o imiona ! Od 30 lat nie potrafię zapamiętać imiona moich znajomych - ojca i syna !Zawsze ich mylę.Jeden nazywa się Krzysztof, drogi Paweł. Czasem trafiam, ale rzadko !

    OdpowiedzUsuń
  11. Gabrielo nic się takiego nie stało przecież. Jeśli Twoja odpowiedź jest pod moim komentarzem to mam niemal 100% pewności, że to do mnie skierowane słowa. A co do zapamiętywania imion to też nie jestem dobry, zwłaszcza z nowo poznanymi osobami.

    Już w czasie zabiegu pani doktor znalazła drugi guzek w prawym płacie tarczycy. I on do badania trafił. Właściwie cała prawa strona tarczycy miała budowę guzkowo-jakąś tam (gąbczastą?) nie pamiętam w tej chwili dokładnie. Ważne jest, że wycięta została całość, nawet z elementem małym grasicy i węzłów chłonnych otaczających tarczycę.

    Dzięki za miłe słowa do mnie skierowane. :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  12. Piotrusiu, jesteś bardzo dzielny. Poza tym nie narzekasz, co jest absolutnym mistrzostwem świata ! Chorzy z mniejszymi dolegliwościami nie potrafią oderwać się od swych chorób i ciągle o tym prawią, bo się boją. U nas to norma. Nie mogę wyjść z podziwu, że tak dzielnie się trzymasz. Oby tak dalej. Wszystko będzie dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  13. Czy ja wiem, też miałem chwile słabsze, tylko nie za bardzo to pokazywałem na zewnątrz. Taką mam naturę, że sporo rzeczy siedzi we mnie i dopiero jak przekroczę pewną barierę to jakby pękam.

    A co do narzekania, to jakoś nie mam i nie miałem powodów szczególnych. Szyja właściwie nie boli, nic nie ciągnie, wszystko się goi. Właściwie już mogę sobie pozwolić na wszystko co robiłem przed zabiegiem. W sumie nie widzę powodów by narzekać. :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  14. Brawo ! Grunt to właściwe podejście do sprawy.

    OdpowiedzUsuń
  15. Brawo ! Grunt to właściwe podejście do sprawy.

    OdpowiedzUsuń
  16. Kolejny tydzień lutego minął. Coraz bliżej do wiosny. Dzień już dłuższy. Pozdrawiam ciepło Gabrielo

    OdpowiedzUsuń
  17. Dawno Cię u mnie nie było ,a tam się dzieje po ostatnim wpisie ,dzieje...Zaglądnij.

    OdpowiedzUsuń
  18. Chodzi tekst Principia Pana Cogito ,bo piosenka się podoba ,ale ona w moim zamierzeniu miała podkreślić apersonalność zamieszczonego tekstu.

    OdpowiedzUsuń
  19. Nie wiem ,co się mogło stać ,bo ja nie stawiam żadnych ograniczeń ,kto może pisać a kto nie. To jak znajdziesz siły i cheć to napisz komentarz do mnie na swoim blogu ,a ja go ,jeżeli pozwolisz przeniosę na swój blog.Obojętnie jaki by nie był ,potępiający również. Jak już chyba zdazyłaś zauwazyc ,ja nie z tych ,ktorzy się boją krytyki.
    Ale cholera mnie bierze ,bo ludzie piszą i wchodzi ,Twój ostatni wpis wszedł .Nie potrzeba żadnego hasła ,ale jak już to wpisz w google "per aspera ad astra blogspot.com i też się strona otwiera.
    Przepraszam za kłopot,ale właśnie Twojej opinii jestem ciekawa.

    OdpowiedzUsuń
  20. Bardzo Ci dziękuję ,Gabi ,że zechciałaś kolejny raz napisać.Tak trochę przypuszczałam ,że będziesz po mojej stronie ,tym bardziej ,że post nie był skierowany do nikogo personalnie.Ale niestety ,uderz w stół ,a nożyczki się odezwą .Pisałam o Wielkiej Literaturze ,padały wielkie ,znane nazwiska i to się nijak miało do oburzenia niektórych.O szczegółach napiszę na mailu Twoim ,bo tutaj już wystarczy .
    Ale to już jutro ,bo mam jeszcze troche pracy.
    Dzięki za dobre słowa .Przypominam mój mail liviavirginia@interia.eu

    OdpowiedzUsuń
  21. Każdy Gabi, postrzega przeszłość na swój indywidualny sposób. Jedno jest pewne, nie warto nią żyć, bo to, co było już nie wróci... Czekam na wiosnę z niecierpliwością. Pozdrawiam serdecznie i dziękuje za Twoje słowa pozostawione w komentarzu...

    OdpowiedzUsuń
  22. Wszystko przeczytałam na mailu. To już teraz wiesz.
    A kiedy nowe wspomnienia od Gabi? Ja czekam.

    OdpowiedzUsuń
  23. Liwio, odebrało mi chęci do pisania. Na razie pauzuję. Za to "wyrypałam" list do trzech senatorów amerykańskich, którzy mieli czelność pouczać nasz rząd o demokracji ! Dranie.
    Gabi

    OdpowiedzUsuń