poniedziałek, 8 sierpnia 2016

MÓJ, NIEUDANY, URLOP

Witam. Mój pobyt u M. został skrócony o 2  dni. Jeden miałam zamiar uszczknąć, bo pobyt nie był taki , jakiego mogłam się spodziewać. Nudy. Nie tylko dlatego,że dostęp do tv i internetu miałam ograniczony (nie chcę rozwijać tego tematu), ale i M. nie była zbyt skłonna do rozmów. Odbywały się raczej monologi, które zanadto nie docierały do moich uszu , ze względu na niedosłyszalność  niskich dźwięków, tudzież niewyraźne ich wypowiadanie. Kilka razy prosiłam o powtórzenie zdań, ale w końcu dałam spokój i w rezultacie nie wiedziałam , co też ona do mnie mówi.
I tak minęło 12 nieciekawych dni. Ze  spaniem, jak zwykle,  miałam trudności, choć leże było przetestowane przez byłych jej gości i  wielce chwalone (satysfakcja, bo to moja darowizna - już druga z tego typu mebli), ale dla mnie nie ma "wygodnych" , wszystkie , jednakowo,   powodują bóle krzyża ,  ledwo się położę i to jest zmora mego obecnego żywota.
Za to jedzonko chętnie spożywałam, bo było domowej, dobrej roboty, choć proste , niewyszukane,  za to wreszcie - smaczne. Ja występowałam w charakterze pomocy kuchennej.
Następnego dnia t.zn. w sobotę - umówiłam się z kierowcą na godz. 14 do powrotu na "łono"  DPS-u.
Prawdę mówiąc , bardzo mi się do niego spieszyło.
Tymczasem , w piątek , po obiedzie, poszłam do wyznaczonego mi pokoju, zamknęłam drzwi, z zamierzoną próbą zaśnięcia i nagle słyszę jakieś nawoływanie. Początkowo sądziłam, że M. gada, jak zwykle, do psa, czy kota, ale po chwili usłyszałam  moje imię. Pytam ją, czy mnie wołała, odpowiada, że tak. Że chcąc podnieść coś z podłogi, gwałtownie się przechyliła i... już nie mogła sie ruszyć. 
Endoproteza, którą jej "podarowano" przed ok.10 laty puściła utrzymującą się w niej kość i koleżanka została   kompletnie unieruchomiona. Szczęśliwym trafem w tym nieszczęściu była moja obecność. W innym przypadku kto wie, kiedy odkryto by jej sytuację i przyszedłby ktoś z pomocą.
Teraz mogłam podać jej telefon, którym zadzwoniła do syna , ten przywołał karetkę, karetka przyjechała i ja po raz pierwszy od lat - musiałam zejść, by otworzyć im drzwi wejściowe, a kiedy weszli i usłyszeli szczekanie psa (zupełnie nieszkodliwy, 15-letni kundel) kazali mi go zamknąć , inaczej wychodzą i nie będą udzielali pomocy. Nie pomogło zaklinanie, że psisko nikogo nigdy nie ugryzło. Musiałam go zamknąć , ale jakoś wylazł i, powtórnie go zamykałam. Niemal wszystkie polecenia M. o podaniu leków itd. spełniłam (prócz dokumentacji chorób) i omal sama nie padłam ze zmęczenia,  boć kondycja daleka od normalnej, ale i tak nieco lepsza, niż przed kilkoma miesiącami, skoro dawałam radę  z chodzeniem (po pokojach bez chodzika).
Zabrano ją i umieszczono w szpitalu, a ja umówiłam się z taksówkarzem na wcześniejszą godzinę powrotną. Uporządkowałam to i owo, a jej syn, który przyjechał w piątek wieczorem zabrał psa do siebie i pobrał wszystkie potrzebne rzeczy, nieodzowne w szpitalnych warunkach, by jej zawieżć.
Tego samego dnia próbowano wepchnąć kość, gdzie powinna tkwić (pod ogólną narkozą), ale okazało się,że próba była nieudana i że jutro, tzn, we wtorek, ponowią próbę, a jeśli znów się nie uda, poddadzą opercji.
Ot, i cała dramaturgia opisana, nie wiem jak, bo nie mm siły czytać tego, ani poprawiać czegokolwiek. Jest gorąco i ledwo zipię. Byłam , na krótko, dziś rano w parczku, ale musiałam szybko zrezygnować z wchłaniania powietrza, bo topiłam się (gdyby chociaż było ono efektywne, ale tylko pot ściekał mi po twarzy i tyle ), więc wróciłam do swoich pieleszy. Mówiąc prawdę  - polubiłam mój pokoik i chętnie w nim przebywam.
Do moich wirtualnych kumpelek zacznę pisać od jutra. Wszystkim duża buźka !

 

7 komentarzy:

  1. komentarz, jak ta lala. Skądś znam te "jaja"

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Liwio, okrutnie boleję nad tym, że moim obu ulubionym ,wirtualnym koleżankom od serca , przytrafił się ten sam, okrutny los i nic im nie mogę pomóc. To straszne, Liwio. Powiedz, na jakim etapie leczenia jesteś i jak rokują lekarze ? Helenka jest po pięciu chemiach - czekają ją jeszcze trzy. Następny jutro. Też czuje się źle, jak ty. Jestem absolutnie pewna, że wyjdziecie z tego impasu, ale koszt wyleczenia jest wielki. Życzę w tej walce pomyślności. Serdecznie Cię ściskam Gabi

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj Gabi, to bardzo przykre, co przytrafiło się Twojej koleżance. Dobrze, że w tak trudnych chwilach byłaś u niej i jej pomogłaś. Dla Ciebie jednak to kolejne trudne przeżycie i zapewne wysiłek fizyczny. Całe szczęście, że z Twoją kondycją jest obecnie chociaż trochę lepiej. Ja jestem obecnie na L-4 w domu i leczę nogę. Okazało się, że to ostry stan zapalny ścięgien i mięśni. Dziś zamówiłam zalecone przez ortopedę wkładki specjalistyczne w salonie medycznym. Mają pomóc. Zobaczymy. Przyjmuję leki i oszczędzam nogę. Jestem dobrej myśli. Ból zelżał, ale trzyma mnie już prawie dwa miesiące. Buziaki

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj! Tak widocznie chciał los! Miałaś być przy przyjaciółce! Byłaś bardzo dzielna i podziwiam Twoją zaradność. Cieszy też fakt, że lubisz swój pokój! Czekam na Twoje notki pełne życia i werwy. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń